Na ulice Waszyngtonu wyjdą dziś setki tysięcy ludzi, by wziąć udział w marszu dla życia, największej manifestacji antyaborcyjnej w Ameryce. Wiece i nabożeństwa przed klinikami, w których dokonuje się przerywania ciąży, rozpoczęły się już w weekend. "Ameryka w końcu zrozumiała, że aborcja to mord" - mówi DZIENNIKOWI Judy Brown, założycielka największej amerykańskiej organizacji antyaborcyjnej American Life League.

Reklama

Ruchy prolife czują rosnące dla nich poparcie: nie tylko ogłoszono, że liczba usuniętych ciąż spada (od 1990 roku o ponad 25 proc.), ale że Amerykanie odrzucają także argumenty za aborcją. Pod koniec ubiegłego roku centrum sondażowe przy CBS News ogłosiło sensację: po raz pierwszy od 1973 roku większość Amerykanów (54 proc.) opowiedziała się przeciwko aborcji na żądanie.

Strona prochoice, jak nazywają się z kolei zwolennicy legalnej aborcji, jest wyraźnie osłabiona, ale nie przyznaje się do porażek. "Amerykanki stosują antykoncepcję i mają dostęp do środków medycznych zapobiegających niechcianej ciąży. Tylko dlatego spada liczba aborcji" - mówi nam Melody Drnach, wiceprezes największej amerykańskiej organizacji proaborcyjnej NOW.

W konflikcie, który dziś dzieli Amerykę tak jak w latach 70. ubiegłego wieku, emocje są tak samo silne, choć wyszły na jaw szczegóły dotyczące kontrowersyjnego wyroku. W 1970 roku Jane Roe (pseudonim 23-letniej wówczas Normy McCorvey) zeznała, że została zgwałcona, jest w ciąży i że zakaz aborcji w stanie Teksas łamie jej prawa obywatelskie. To w jej sprawie 22 stycznia 1973 Sąd Najwyższy uznał, że przerywanie ciąży powinno być nieograniczone, a płód w rozumieniu konstytucji USA do narodzin nie jest człowiekiem. Prawda wyszła na jaw po 21 latach, gdy nawrócona na chrześcijaństwo Norma McCarvey publicznie przyznała się do kłamstwa. Jej ciąża, której zresztą nie usunęła, nie była wynikiem gwałtu, a ona sama - jak twierdziła - została wykorzystana przez dwie ambitne proaborcyjne adwokatki Sarę Weddington i Lindę Coffee.

Mimo ujawnienia tych faktów przez ponad trzy dekady nie udało sie zmienić prawa, choć w 2003 roku George Bush podpisał ustawę, która zakazuje aborcji w zaawansowanej ciąży. Po najnowszych sondażach ruchy prolife wyczuwają swoją szansę: czterech sędziów SN jest otwarcie przeciwnych aborcji, a piąty skłania się ku takiej decyzji.

Eksperci przewidują, że sprawa dopuszczalności przerywania ciąży odegra dużą rolę podczas tegorocznych wyborów prezydenckich. Jedną z pierwszych ofiar antyaborcjonizmu padł Rudy Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku i jeden z tych republikańskich kandydatów, którzy popierają legalność przerywania ciąży. Był faworytem w wyścigu o nominację, teraz Amerykanie prawie o nim zapomnieli.