W ten sposób Departament Obrony poszukuje osób znających najbardziej niezbędne języki obce, które będą wykorzystywane w przypadku nadzwyczajnych potrzeb kraju. Do 2010 roku korpus wykwalifikowanych lingwistów (NLSC) ma liczyć tysiąc osób.
"Pomysł korpusów językowych zrodził się, gdy zauważyliśmy, że ani na szczeblu federalnym, ani stanowym, ani lokalnym nie ma żadnych planów radzenia sobie z problemami komunikacyjnymi, które mogą się pojawić" - mówi na stronie internetowej Pentagonu Robert Slater, który będzie kierować NLSC. "Zauważyliśmy w ciągu ostatnich pięciu, dziesięciu lat, że znajomość języków obcych jest w Stanach Zjednoczonych trudno dostępnym dobrem" - dodaje. Wyjaśnia on, że ci, którzy się zgłoszą, nie będą na stałe pracować na potrzeby armii, lecz korpus będzie raczej bazą danych takich osób wykorzystywanych w kryzysowych sytuacjach.
Slater mówi, że niedostatek rekrutów władzających językami obcymi uwidoczniło najbardziej uderzenie huraganu Katrina w sierpniu 2005 roku. Jak opowiada, kataklizmem dotkniętych zostało około 50-100 tysięcy Wietnamczyków, ale do wielu z nich nie dotarła pomoc, bo ani służby ratunkowe, ani armia nie miały osób mówiących po wietnamsku.
"W długiej perspektywie Departament Obrony ma zwrócić się do Kongresu o zgodę na utworzenie stałego korpusu językowego" - zapowiada Slater. NLSC jest częścią większej inicjatywy zaproponowanej w zeszłym roku przez prezydenta George'a W. Busha, która ma służyć zwiększeniu znajomości języków obych w armii.
Problem bowiem dotyczy także, a może nawet w jeszcze większym stopniu, regularnej armii. Szczególnie daje się to odczuć w trakcie prowadzonych przez Amerykanów kampanii zbrojnych. Przed kilku laty głośna była sprawa, że tuż przed rozpoczęciem operacji w Afganistanie Pentagon nie dysponował żadnym specjalistą znającym najpopularniejsze języki w tym kraju - perski i dari.
Podobnie było w przypadku inwazji na Irak, gdzie liczba mówiących po arabsku była zdecydowanie poniżej potrzeb. Amerykańskie wojska muszą zatem korzystać z miejscowych tłumaczy, które jednak nie zawsze okazywały się godne zaufania. Sami zaś żołnierze, nie znając ani języka kraju, w którym służą, ani jego obyczajów, często popełniali poważne błędy w zachowaniu w stosunku do miejscowej ludności, co w ostatecznym rozrachunku obracało się przeciw Amerykanom. Cały czas Pentagon przyznaje, że brakuje mu ludzi władających tak ważnymi z amerykańskiego punktu widzenia językami jak chiński, rosyjski, arabski, hindi.
"Braki w znajomości i nauczaniu języków obcych negatywnie wpływają na nasze bezpieczeństwo, skutecznośc dyplomacji, współpracę zagraniczną i relacje z innymi krajami" - napisał na swojej stronie internetowej Departament Stanu.