"Rosnąca świadomość demokratyczna obywateli, a także korupcja w partii i w urzędach, coraz pilniejszymi czynią żądania reform w systemie politycznym. Zacofanie tego systemu wpływa na tempo rozwoju gospodarki" - ostrzega raport przygotowany przez dwóch profesorów elitarnej szkoły, która kształci urzędników na najwyższe urzędy we władzach partii i kraju.

Reklama

Zdaniem autorów dalsze hamowanie reform grozi kryzysem gospodarki, rozrostem korupcji i wybuchem społecznego niezadowolenia.

"Do tej pory reformy polityczne w Chinach były rzadkie i niekonsekwentne. Prawdziwe zmiany wymagają szczegółowego planu działania. Wielu ludzi w partii uważa, że tego właśnie nam potrzeba" - mówi Reuterowi Wang Guixiu, profesor z partyjnej uczelni, niezaangażowany jednak w prace nad raportem, bo sami jego autorzy nie chcieli komentować publikacji.

Raport pod wymownym tytułem "Szturmując fortecę" jest właśnie takim szczegółowym planem zmian. Po pierwsze proponuje wprowadzenie wolności prasy, bo zdaniem autorów cenzura podsyca korupcję i nieufność do władz, a "wolność słowa jest nieuchronnym trendem".

Reklama

Po drugie zaleca szacunek dla swobód religijnych, bo "między przekonaniami politycznymi i religijnymi nie ma sprzeczności". Po trzecie doradza przekazanie realnej władzy fasadowemu parlamentowi w Pekinie, a także umożliwienie prowadzenia otwartych kampanii wyborczych osobom ubiegającym się o fotel w parlamencie centralnym oraz w zgromadzeniach ludowych na prowincji.

Mimo tych rewolucyjnych jak na komunistyczne Chiny postulatów dokument nie domaga się bezpośrednio demokracji. Autorzy twierdzą jedynie, że kierując się ich programem do 2020 r., można zbudować w Chinach "nowoczesne społeczeństwo obywatelskie", a w następnych dekadach "dojrzałą demokrację i rządy prawa".

"Na Zachodzie pokutuje stereotyp, ża Komunistyczna Partia Chin nie chce żadnych reform. W istocie jednak sporo się w ostatnich latach poprawiło, choć komuniści pilnują, żeby zmiany były powolne i stopniowe. Boją się bowiem w Chinach powtórki z upadku Związku Radzieckiego" - uważa Yiyi Lu, chińska ekspertka londyńskiego Chatham House. "W samej partii podobne głosy, choć rzadko tak rozbudowane i śmiałe, pojawiają się regularnie. To część walki frakcji, która toczy się od zarania Chin Ludowych".

Reklama

Obecny chiński prezydent Hu Jintao jest uważany za przedstawiciela obozu umiarkowanego. Choć jego poprzednik Jiang Zemin wprowadził quasi -demokratyczne wybory na najniższym lokalnym szczeblu na wsi, Hu wbrew nadziejom nie rozciągnął tego eksperymentu na miasta. Co więcej, zaostrzył w mediach cenzurę polityczną i obyczajową, a także nie popchnął znacząco naprzód reform gospodarczych.

Raport Centralnej Szkoły Partyjnej był już gotowy już w październiku 2007 r., tuż po XVII zjeździe partii, który przedłużył władzę Hu Jintao na kolejne pięć lat. To, że upubliczniono go teraz, może być początkiem frakcyjnej walki o schedę po Hu, która rozegra się na najbliższym zjeździe w 2011 r. Jednak pojawienie się odważnego raportu może mieć także związek ze zbliżającymi się igrzyskami olimpijskimi w Pekinie.

Otrzymując prawo do ich organizacji, Chiny zobowiązały się m.in. do poprawy przestrzegania praw człowieka, w tym właśnie wolności słowa i swobód religijnych. "W ten sposób partia może sygnalizować, że sytuacja się poprawia, bo wraz ze zbliżaniem się igrzysk zwierają szeregi krytycy chińskich władz" - przyznaje Yiyi Lu.

Tydzień temu w błysku fleszy dołączył do nich Steven Spielberg, który zrezygnował z doradzania Chinom przy ceremonii otwarcia igrzysk. Słynny amerykański reżyser oskarżył rząd w Pekinie o to, że nie robi nic, by powstrzymać ludobójstwo w Sudanie, który jest jednym z głównych dostawców ropy naftowej dla Państwa Środka.

W samych Chinach prasa na razie milczy o postępowym dokumencie. "Nic o nim nie słyszałem" - powiedział nam wczoraj Cao Siyuan, znany niezależny ekspert od chińskich reform politycznych i gospodarczych, który ma biuro w Pekinie.