"Sami nie zdołamy zbudować pokoju opartego na wolności. Musimy wzmocnić globalne sojusze, by stworzyć nową siłę na arenie międzynarodowej, Ligę Demokracji, która wykorzysta ogromne wpływy ponad 100 państw, by szerzyć wspólne wartości i bronić wspólnych interesów" - mówił zatroskanym tonem 71-letni polityk na spotkaniu World Affairs Council w Los Angeles. Zapowiedział, że za jego prezydentury Ameryka będzie współpracować tylko z krajami demokratycznymi.

Reklama

Stanowczo zadeklarował koniec jakichkolwiek umizgów do przywódców, którzy nie zostali wybrani w wolnych wyborach. "Od dziesięcioleci polegaliśmy na bliskowschodnich autokratach, by zapewnić stabilność i porządek w tym regionie. Współpracowaliśmy z szachem Iranu, generałami pakistańskimi, saudyjskimi książętami, a nawet z Saddamem Husajnem. To nie jest dobra strategia" - stwierdził. Swoją postawę nazwał "realistycznym idealizmem", który wskazuje, że wspomaganie dyktatorów jest nie tylko moralnie złe, ale także przynosi efekty odwrotne do zamierzonych. Podsyca bowiem największe zagrożenie, przed jakim stoi współczesny świat, czyli islamski terroryzm.

Jednak w przypadku wygranej McCaina nie tylko przywódcy islamskich reżimów muszą spodziewać się ochłodzenia relacji z USA. Także nowy gospodarz Kremla nie będzie mógł liczyć na równie przyjazne traktowanie jak za czasów George’a Busha, który we Władimirze Putinie dostrzegł nawet "prawdziwego demokratę". "Musimy przeciwstawić się rewanżystowskiej Rosji" - stwierdził mocno, dodając, że Zachód nie powinien już dłużej tolerować rosyjskiego szantażu atomowego, a raczej usunąć ten kraj z prestiżowego klubu najbogatszych G-8 i przyjąć do NATO zdemokratyzowanych dawnych wasali Moskwy. McCain zamierza także przywołać do porządku komunistyczne Chiny - powstrzymanie mocarstwowych ambicji Pekinu uznał za jedno z najważniejszych wyzwań nadchodzących lat.

Jednak te cele uda się zrealizować tylko wówczas, jeśli Amerykanie zrobią porządki na własnym podwórku. "Ameryka musi stać się wzorowym obywatelem, jeśli chcemy, by inni brali nas za przykład. Musimy zwalczać terrorystów, ale jednocześnie bronić praw, na których opiera się nasze społeczeństwo" - przekonywał McCain. Jako jeniec z czasów wojny wietnamskiej jest zdecydowanym przeciwnikiem obecnej linii Białego Domu, który toleruje ocierające się o tortury metody przesłuchań stosowane wobec osób podejrzanych o terroryzm. Dlatego Republikanin zapowiedział zamknięcie więzienia w Guantanamo.

Reklama

Realizacja deklaracji McCaina oznaczałaby prawdziwą rewolucję w polityce zagranicznej USA. Dlatego wielu ekspertów z rezerwą odebrała jego przedwyborcze deklaracje. "Rzeczywistość zweryfikowałaby ambitne plany McCaina, który będzie w stanie dokonać co najwyżej korekty stylu, a nie wprowadzić rewolucję" - mówi DZIENNIKOWI Lawrence Mead, politolog z New York University. Jego zdaniem kraje demokratyczne mają zbyt rozbieżne interesy, by mogły zjednoczyć się w mccainowskiej Lidze Demokracji. Niewykonalna byłaby także próba przywoływania do porządku krajów takich, jak Chiny czy Arabia Saudyjska, którym wprawdzie do demokracji daleko, ale od współpracy z nimi zleżą strategiczne interesy Waszyngtonu. "Możemy oczekiwać co najwyżej większej uprzejmości w stosunku do europejskich sojuszników takich jak Londyn. I nic ponadto" - uważa Mead.

p

"Świat nie docenia starań Ameryki"

Reklama

MARIUSZ JANIK: Przeprowadzane co roku na całym świecie sondaże pokazują, że USA są postrzegane jako "największe zagrożenie dla światowego pokoju". Czy "miękka retoryka" Johna McCaina i obietnica zerwania z unilateralizmem może to zmienić?
MiICHAEL A. LEDEE: To głupi i nieracjonalny wizerunek Ameryki wynikający chyba z niedoinformowania. Mam nadzieję, że ta opinia - dzięki McCainowi lub jakiemukolwiek innemu czynnikowi - się zmieni.

Jednak McCain odcina się od linii George’a Busha, który w powszechnej opinii nie liczył się z sojusznikami.
To nie tak. Każdy amerykański prezydent przywiązuje dużą uwagę do opinii Europy i innych ważnych sojuszników USA na świecie. Zawsze. Nie inaczej ma się sprawa z administracją Busha.

Jednak w 2003 r. niemal cała Europa gwałtownie opierała się inwazji na Irak, a jednak Bush zdecydował się na atak.
Tylko jedno państwo przez cały czas twardo sprzeciwiało się tej operacji. Była nim Francja, a Waszyngton konsultował się z aliantami. Trudno nawet zliczyć wszystkie głosowania, jakie w związku Irakiem odbyły się w ONZ. To najlepszy dowód, że USA zabiegały o sojuszników i brały pod uwagę ich stanowisko.

McCain skrytykował też związki USA z niedemokratycznymi krajami na świecie jak Arabia Saudyjska. Zasugerował wyrzucenie Rosji z Grupy G-8. Jakie mogłyby być konsekwencje zerwania układów z dyktatorami?
Nie znamy szczegółów koncepcji McCaina, ale zapewne nie jest ona niczym nowym. Praktyka pokazuje, że alianse USA z dyktatorami mają charakter taktyczny i nie trwają długo. Niejeden dawny satrapa mógłby to potwierdzić. Przyczyna jest prosta: Amerykanie, tak jak sam senator, nie lubią takich sojuszników. Gdy Ameryka wypracowuje sobie alternatywne źródła energii, najprawdopodobniej zerwie związki z Arabią Saudyjską.

Michael A. Ledeen - wpływowy amerykański politolog i były doradca Departamentów Stanu i Obrony