Doradcy polityczni są po to, by pomagać ministrom, a nie na odwrót. To jest podstawowa konstrukcja rządu. Ale niechęć Borisa Johnsona do rozważenia życia bez jego najbliższego doradcy i stratega uwydatniła brak równowagi w relacjach w sercu brytyjskiego rządu - pisze "FT".
Zdaniem dziennika jest kilka powodów, dla których Johnson, mimo zrozumiałej złości opinii publicznej na złamanie przez Dominica Cummingsa zakazu przemieszczania się, nie chce go zdymisjonować - po części upór premiera, po części niechęć do tego, by dać przeciwnikom tak cenny skalp, być może nawet wierzy on w wyjaśnienia doradcy, że kierował się on koniecznością zapewnienia opieki dziecku.
Ale istnieje głębszy powód, który jest przyczyną większych obaw. Lojalność Johnsona odzwierciedla pogląd, że jego doradca jest strategicznym centrum rządu. Premier nigdy nie był ideologiczny, wierzył raczej w pragmatyzm wybranych ludzi. Nie jest też człowiekiem szczegółów. Zasadniczo przekazał misję swojego rządu innym. Johnson również nie chce stracić tych, którzy przynieśli mu zwycięstwo - zauważa "FT".
Jak ocenia gazeta, fundamentem tego rządu jest garstka bliskich sojuszników, których otacza nieznaczący, bierny i w dużej mierze nieefektywny gabinet osób wybranych głównie ze względu na ich zaangażowanie w brexit lub lojalność wobec Johnsona w zeszłorocznych wyborach lidera Partii Konserwatywnej. Z wyjątkiem ewentualnie ministra finansów Rishiego Sunaka i ministra bez teki Michaela Gove'a, niewiele wśród nich jest osób tego kalibru, którego wymaga się od ministra.
Jak podkreśla "FT", Cummings jest niewątpliwie świetnym działaczem kampanijnym, a niektóre jego pomysły są niezwykle rozsądne, ale jak pokazuje reakcja na pandemię, jak dotąd nie ma zbyt wielu dowodów na to, że jego talenty obejmują umiejętność zarządzania machiną rządową lub realizacji programu politycznego. Zbyt szybko daje się wciągać do walki, kiedy lepszy efekt przynosiłaby perswazja.
Byli już wcześniej potężni doradcy, ale zależność Johnsona od jednego człowieka jest zła dla jego rządu. Wypala on dużą część kapitału politycznego w obronie tego, co opinia publiczna słusznie uznaje za nie do obrony. Ta saga jest również zła dla kraju, ponieważ będzie kwestionować przestrzeganie zasad następnego etapu blokady - i podważać wiarę w machinę rządową. Wina leży tu po stronie Johnsona, a nie Cummingsa - pisze "FT".
Zdaniem dziennika, niezależnie od losu Cummingsa, również przyszłość rządu jest niepewna. Johnson zamiast zasłaniać uszy na głosy wyborców, musi wysłuchać ostrzeżeń płynących z tej sprawy. To zbyt wczesny etap kadencji na mentalność oblężonej twierdzy. "FT" przekonuje, że Johnson potrzebuje wokół siebie dobrych urzędników służby cywilnej i doradców, którzy wykazują się czymś więcej niż wiarą w niego, musi też poszerzyć spektrum rządowych talentów i słuchać tych, którzy się z nim nie zgadzają.