Rząd USA wezwał także władze w Pekinie do poszanowania praw człowieka, wypełnienia zobowiązań wobec Hongkongu i położenia kresu prześladowaniom mniejszości etnicznych i religijnych. "Naród amerykański stoi razem ze wszystkimi obywatelami Chin w dążeniu do przestrzegania podstawowych praw, w tym prawa do odpowiedzialnego i reprezentatywnego sprawowania rządów oraz wolności słowa, zgromadzeń i przekonań religijnych" - podkreślił w swym oświadczeniu Biały Dom.

Reklama

Jak zauważa AFP, to oświadczenie pojawia się w czasie, gdy stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Chinami są bardzo napięte, a prezydent USA Donald Trump obarcza Pekin odpowiedzialnością za rozprzestrzenienie się nowego koronawirusa.

W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku chińskie wojsko otworzyło ogień do tysięcy demonstrujących w Pekinie studentów, robotników i przedstawicieli inteligencji, domagających się reform i swobód obywatelskich. To brutalne działanie władz wobec własnych obywateli stało się dla wielu na świecie symbolem represji w komunistycznych Chinach. Komunistyczna Partia Chin (KPCh) nigdy nie wzięła na siebie odpowiedzialności za te działania i do dziś stanowczo cenzuruje wszelkie próby dyskusji na ten temat. Nie rozliczono winnych ani nie ogłoszono oficjalnego bilansu zabitych. Według niezależnych szacunków mogło ich być kilkuset, a nawet kilka tysięcy. Po masakrze chińscy urzędnicy mówili o około 300 ofiarach śmiertelnych, z czego większość mieli stanowić żołnierze, a tylko 23 – studenci.

Rodziny ofiar należące do organizacji Matki Tiananmenu co roku bezskutecznie apelują do władz o śledztwo w sprawie masakry, odszkodowania dla rodzin ofiar, ukaranie odpowiedzialnych za zdławienie protestów i "przełamywanie tabu", jakim jest w Chinach publiczne mówienie na temat tamtych wydarzeń.