Chinczycy wykładają karty na stół - zagrożenie terrorystyczne jest, i to bardzo poważne. Dlatego władze tego najludniejszego kraju świata robią wszystko, by zapobiec masakrze, jaka może się rozegrać na żywo, dosłownie na oczach całego świata.
"Im bliżej do igrzysk w Pekinie, wszystkie rodzaje anty-chińskich i wrogich sił intensyfikują wysiłki by zakłócać i sabotować przebieg imprezy na wszystkie możliwe sposoby" - przyznał Yang Huanning, wiceminister bezpieczeństwa publicznego. Potwierdził tym samym obawy chińskich przywódców, którzy zainwestowali w igrzyska nie tylko państwowe pieniądze, ale i cały kapitał polityczny.
Inny czołowy urzędnik sektoru bezpieczeństwa, Meng Hongwei, przedstawił kilka dni temu trzy główne zagrożenia, z jakimi muszą zmierzyć się władze. Mowa o międzynarodowym terroryzmie, ruchach separatystów dążących do niepodległości ich regionów i "poważnej przestępczości".
Pekin zbroi się w rakiety
Dlatego Chiny nie czekają z założonymi rękoma. Wyraźnie zaostrzono warunki przyznawania wiz, przez co już dziś widać wyraźny spadek zainteresowania turystów wizytami w kraju. Chiny wprowadziły też nowe antynarkotykowe sankcje w miastach, w których rozegra się sportowa rywalizacja. "Financial Times" donosi, że dobiega końca instalacja systemu rakietowej ochrony przeciwlotniczej w okolicy Pekinu.
Po ulicach głównych miast, zwłaszcza w stolicy, zaroiło się od uzbrojonych po zęby policjantów. Poruszają się oni Segwayami, czyli popularnymi zwłaszcza na Zachodzie dwukołowymi pojazdami o napędzie elektrycznym. Krytycy tej innowacji zauważają, że konieczność jazdy na stojąco z obiema rękami na kierownicy sprawia, że w razie zamachu policjanci nie zdążą odpowiednio zareagować.
Kolejne plagi - szarańcze i glony
Również natura wyraźnie nie sprzyja organizatorom. Niektóre regiony jeszcze długo nie wrócą do normalności po gigantycznym trzęsieniu ziemi, w którym zginęło ponad 69 tysięcy ludzi. W tym roku Chiny zmierzyły się też z wielką powodzią i najgorszymi burzami śnieżnymi od 50 lat. Tymczasem Chińczyków nawiedziła już kolejna plaga - szarańcza.
W prowincji Wewnętrzna Mongolia 33 tysiące ludzi uwijają się jak w ukropie, by zlikwidować roje szarańczy. Owady zniszczyły już blisko 1,3 miliona hektara pól uprawnych. W dodatku są coraz bliżej Pekinu - nawiedzone tereny dzieli zaledwie 430 kilometrów od stolicy.
Jakby tego było mało, blisko dziesięć tysięcy ludzi musi uczestniczyć w czyszczeniu wybrzeża morskiego w pobliżu miasta Qingdao, które zniknęło pod setkami tysięcy ton rozkładających się alg. Dotychczas z plaż i wody ściągnięto już 290 tysiecy ton glonów, a końca pracy nie widać. Jednak władze miasta obiecują: zdążymy.