DGP: Gdyby Joe Biden został jutro wybrany 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych, to jak będzie wyglądała jego dyplomacja w stosunku do Polski? Zmieni się w porównaniu z podejściem Donalda Trumpa?
Michael Carpenter: Najważniejsza różnica, jaka jest w tej sprawie między prezydentem Trumpem a wiceprezydentem Bidenem, sprowadza się do postrzegania Sojuszu Północnoatlantyckiego. Obecna głowa państwa regularnie atakowała NATO, chociażby kwestionując art. 5 i jego wykonalność, niejednokrotnie sugerując, że USA mogłyby się wycofać z transatlantyckiej organizacji, dążąc do rozluźnienia jej spójności i antagonizując niektórych członków, chociażby Niemcy. Jeżeli Joe Biden zostałby prezydentem, to jego podstawowym wyzwaniem będzie odbudowanie solidarności wewnątrz Sojuszu Północnoatlantyckiego, przekonanie partnerów, że art. 5 nas naprawdę ze sobą wiąże i że wespół dysponujemy odpowiednimi siłami obronnymi i odstraszającymi. I to się będzie odbywać z korzyścią dla Polski, bo nie chodzi o to, by nad Wisłą stacjonował po prostu amerykański kontyngent, ale by kraje NATO ze sobą współpracowały, inaczej cała kampania odstraszania się nie powiedzie.
Czy w takim razie za ewentualnej prezydentury Bidena skończy się droga na skróty i załatwianie przez polski rząd spraw tylko z Waszyngtonem?
Nie, nie sądzę, by jakość bilateralnej relacji między Polską a Stanami Zjednoczonymi ucierpiała, a współpraca osłabła. Joe Biden zawsze działał na rzecz wzmocnienia dialogu między naszymi państwami. Polska i Polonia w jego sercu mają specjalne miejsce. Jego rząd będzie dążyć do wzmocnienia współpracy w zakresie bezpieczeństwa. Oczywiście kwestia praworządności wywołuje pewne napięcie. Były wiceprezydent wielokrotnie wypowiadał się na temat wagi rządów prawa. Ale jestem przekonany że nasze więzi nie zostaną rozluźnione.
Ale i za prezydentury Trumpa nie wszystko wyglądało idealnie. Ambasador Georgette Mosbacher niejednokrotnie upominała wprost polskie władze, by odstąpiły od homofobicznego języka i nie próbowały ograniczać wolności mediów. Czy Biden jako prezydent pociągnąłby te wątki?
Prawa człowieka to w demokracji fundamentalne sprawy. Zresztą Sojusz Północnoatlantycki opiera się na poszanowaniu zasad demokratycznych, praw indywidualnych i praw mniejszości. Jest to zaznaczone w preambule do traktatu waszyngtońskiego z 1949 r. Ten pakt to nie transakcja, tylko relacja oparta na wierze we wspólne wartości. I musimy im być dalej wierni. Odpowiadając już konkretnie na pana pytanie: zarówno Polska, jak i Stany Zjednoczone mają problemy z praworządnością, do których muszą się odnieść i z nimi uporać. W Ameryce przez ostatnie cztery lata miała miejsce stopniowa erozja demokratycznych pryncypiów. Wymiar sprawiedliwości i służby specjalne zostały upolitycznione. Dlatego i my, i wy mamy przed sobą w tej materii pracę do wykonania. Zapewniam, że to za jakiś czas przyniesie owoce. Chociażby na Białorusi, gdzie Polska i USA mają interes we wspieraniu demokracji ze względu na ochronę własnego bezpieczeństwa.
A propos Białorusi: Joe Biden ostatnio wymienił Warszawę i Mińsk jednym tchem, jako stolice, które zeszły z demokratycznej drogi. Wielu ludzi w Polsce się oburzyło. Czy kandydat demokratów nie widzi różnicy między tymi krajami?
Słowa Bidena źle zinterpretowano. Odnosił się on do wielu trendów, które widać od pewnego czasu w państwach Europy, które napawają nas obawą. Jedną z nich jest droga, którą zmierza Białoruś i jej reżim. Ale to zupełnie inna kwestia niż Polska, kraj demokratyczny, który ma pewne problemy z praworządnością. Dwie kompletnie różne kategorie spraw. To niefortunne, że zostały połączone w jedno w wypowiedzi wiceprezydenta Bidena, ale takie drobne wpadki się nieintencjonalnie zdarzają, kiedy jest się na szlaku kampanii i trzeba się w jednej chwili móc merytorycznie odnieść do 50 różnych tematów.
Czy jeżeli Biden zostanie prezydentem, to wojny celne z Chinami będą kontynuowane?
Wydaje mi się, że Ameryka w ostatnich latach za bardzo koncentrowała się tylko na kwestii deficytu handlowego z Chinami, pomijając całe tło tego problemu. A trzeba się skupić na systemowej manipulacji, jaką uprawia Pekin poprzez subsydiowanie państwowych firm, ograniczanie dostępu do chińskiego rynku zagranicznym korporacjom, kradnąc własność intelektualną i kombinując przy kursie własnej waluty. Musimy zadbać o wprowadzenie jasnych reguł gry, żeby tyle amerykańskie, ile polskie firmy mogły konkurować na chińskim rynku.