Sprawy międzynarodowe i wojna z terroryzmem to jedyna dziedzina, w której w opinii większości Amerykanów McCain ma jeszcze przewagę nad Obamą. Także jedyny w ostatnich miesiącach sondażowy skok poparcia dla Republikanina wiązał się z kryzysem międzynarodowym, jakim była wojna w Gruzji. Rosyjski premier Władimir Putin oskarżył wprost Waszyngton, że zaostrzenie sytuacji na Kaukazie zostało uknute przez Biały Dom, by zwiększyć szanse prezydenckie senatora z Arizony. O tym, że kolejny atak terrorystyczny na USA "byłby bardzo korzystny dla Johna McCaina", szczerze przyznał w wywiadzie dla miesięcznika "Forbes" nawet jeden z głównych doradców 72-letniego senatora, Charlie Black.

Reklama

Taka sytuacja nie byłaby w USA niczym nowym. Amerykańscy politycy niejednokrotnie wykorzystywali istniejące kryzysy na scenie międzynarodowej lub kreowali własne, by odwrócić uwagę od problemów w kraju i zwiększyć swe poparcie. Jednym z najbardziej znanych przypadków takiego postępowania były zarządzone przez prezydenta Billa Clintona operacje bombardowania domniemanych baz terrorystycznych w Sudanie i Afganistanie latem 1998 r. oraz czterodniowe bombardowanie Iraku z grudnia 1998 r. Zdaniem krytyków prawdziwym celem tych akcji było odwrócenie uwagi opinii publicznej od sprawy pozamałżeńskiego romansu Clintona z Moniką Lewinsky.

Zagrożenie terrorystyczne w momentach spadku poparcia bardzo skutecznie wykorzystywał także podczas kampanii 2004 r. przeciw Johnowi Kerry’emu prezydent George W. Bush, który zdołał przekonać Amerykanów, że to on jest najlepszym gwarantem bezpieczeństwa USA.

"John McCain także próbował uczynić z bezpieczeństwa narodowego temat numer jeden kampanii, ale bez skutku. Spektakularne wydarzenie, np. zamach terrorystyczny na USA, pozwoliłoby mu odzyskać inicjatywę" - mówi DZIENNIKOWI Harry Holzer, politolog z Georgetown University. Jednak nawet takie tragiczne wydarzenie mogłoby już nie wystarczyć. "W ostatnich tygodniach McCain zachowuje się coraz bardziej chaotycznie i podważa swoją wiarygodność jako wodza naczelnego" - mówi analityk. Wiele zależeć więc będzie także od wyniku drugiej debaty prezydenckiej, jaka miała odbyć się dziś nad ranem czasu polskiego w Nashville w Tennessee. Republikanin musi w niej pokazać Amerykanom, że "panuje nad sytuacją". Inaczej może pożegnać się z marzeniami o Białym Domu.

Reklama