Choć Komisja tradycyjnie zganiła wczoraj państwa członkowskie za łamanie dozwolonego w traktacie z Maastricht limitu deficytu budżetowego (3 proc. PKB), to jednocześnie jej szef ogłosił plan "zachęt fiskalnych", których wartość może sięgnąć nawet 1,5 proc. dochodu narodowego UE. Każdy z krajów będzie mógł na własną rękę obniżać podatki od dochodów osobistych czy VAT, zmniejszając dochody fiskalne nawet o 170 mld euro. Wszystko po to, aby stymulować konsumpcję. Jednocześnie Jose Manuel Barroso zachęcał do zwiększenia inwestycji publicznych m.in. w infrastrukturę drogową.
Ze swej strony Bruksela oferuje pieniądze ze wspólnotowego budżetu, ale znacznie mniej: 30 mld euro. Co więcej, nie chodzi o nowe środki, a jedynie o uproszczenie procedur wykorzystania już wcześniej zaplanowanych funduszy strukturalnych. Dzięki temu np. Polska mogłaby otrzymać już w przyszłym roku środki zarezerwowane na 2010 czy 2011 rok. - Mam nadzieję, że ten pakiet otrzyma jednoznaczne poparcie wszystkich przywódców UE - wezwał wczoraj Jose Manuel Barroso.
Propozycje KE mają zostać przyjęte - albo odrzucone - podczas grudniowego szczytu w Brukseli. Jednak już teraz rządy niechętnie odnoszą się do pomysłu, by narzucić im gorset antykryzysowych regulacji. - Musimy za wszelką cenę uniknąć wyścigu w subwencjonowaniu naszych gospodarek - ostrzegła wczoraj kanclerz Niemiec Angela Merkel. Rząd federalny od kilku lat podnosił VAT, by ciąć inne podatki, przede wszystkim od dochodów osobistych. Teraz nie chce niweczyć owoców trudnej reformy.
Ostrożnie do planów Komisji odnosi się też Polska. W rozmowie z DZIENNIKIEM minister finansów Jacek Rostowski zapowiedział, że nie chce walczyć z kryzysem przez "pompowanie publicznych pieniędzy". Propozycje KE nie podobają się też Europejskiemu Bankowi Centralnemu. Jeśli te zastrzeżenia zostaną wzięte pod uwagę, to znaczna część z 200-miliardowego pakietu pozostanie wirtualnymi funduszami, bo kraje Unii nie wykorzystają możliwości ograniczenia podatków. "Kraje członkowskie wydały znacznie większe środki, gdy kilka tygodni temu pojawiło się realne ryzyko bankructwa największych banków. Teraz jednak nie ma już poczucia zagrożenia, więc możliwości perswazji ze strony Brukseli są niewielkie" - mówi nam ekonomista banku Unicredit Marco Annunziata.
p
Jędrzej Bielecki: Czy plan Komisji Europejskiej wyciągnie Unię z kryzysu?
Carsten Brzeski*: Obniżanie podatków i większe inwestycje publiczne to dobry kierunek. Ale żeby plan Brukseli odniósł skutek, państwa Unii musiałyby rzeczywiście skoordynować swoje działania. A na to się nie zanosi. Weźmy Niemcy, największą gospodarkę Europy. Berlin jest przeciwny dodatkowym inwestycjom z pieniędzy publicznych i obniżeniu podatków, bo gdy był okres prosperity, Republika Federalna jako jedno z nielicznych państw zaciskała pasa, aby zrównoważyć finanse publiczne. I dziś kanclerz Merkel ma wrażenie, że inne kraje Unii chcą na plecach Niemców wydobyć się z kryzysu.
To zresztą ogólny problem w Europie: wszystkie kraje obawiają się większej koordynacji w walce z kryzysem, bo nie chcą, aby fundusze podatników posłużyły do poprawy sytuacji gospodarczej w sąsiednich krajach. A solidarność europejska tak daleko nie idzie. Dlatego jedyne, co może zrobić Bruksela, to zaproponować zestaw reguł, które każdy kraj będzie mógł zastosować lub nie.
Każdy kraj ma jednak inne pomysły. Wielka Brytania chce pobudzać konsumpcję, obniżając podatki, Francja zamierza dotować wielkie przedsiębiorstwa z pieniędzy publicznych...
Dyplomatyczne wytłumaczenie byłoby takie, że struktura gospodarcza tych państw jest zupełnie inna. Wielka Brytania ma np. problem z załamaniem na rynku nieruchomości, a Francja nie. Ale jest też inne wytłumaczenie. Po prostu Londyn pozostaje sceptyczna wobec formułowania wspólnej polityki gospodarczej. Dlatego w walce z recesją premier Brown zdecydował się na zwiększenie deficytu budżetowego do poziomu trzykrotnie większego, niż dopuszczają do kryteria z Maastricht.
Biedniejszych krajów Unii, jak Polska, nie stać na zwiększenie wydatków publicznych, jak proponuje Bruksela.
Rzeczywiście, plan Brukseli może zadziałać w bogatych państwach, ale utrudni bardzo sytuację przedsiębiorstw w uboższych krajach UE, bo nie będą mogły one liczyć na podobne dotacje u siebie.
*Carsten Brzeski, główny ekonomista Banku ING