Operator Mstisław Czernow i fotograf Jewhen Małoletka, to ostatni dziennikarze, którzy pracowali w oblężonym mieście. Bomba za bombą, Rosjanie odcinali elektryczność, wodę, dostęp do żywności i w końcu, co było kluczowe – sieć komórkową, radio i telewizję – relacjonuje w materiale AP Czernow

Reporterzy pracowali, ryzykując życiem w ostrzeliwanym mieście, ponieważ mieli poczucie, że ich materiały - przekazywane z wielkim trudem - stanowiły jedyne źródło informacji o sytuacji w oblężonym mieście. To oni byli autorami zdjęć zbombardowanego szpitala i rannych ciężarnych kobiet, które rosyjskie władze i media próbowały zdezawuować jako fake newsy. Później dotarli do rannych z tego ataku, żeby udowodnić, że to Rosja kłamie.

Miasto systematycznie zrównywane z ziemią

Nigdy nie czułem, że przełamanie ciszy jest tak ważne - powiedział Czernow, który wcześniej pracował jako korespondent wojenny podczas konfliktów zbrojnych w różnych częściach świata. Reporter opowiadał, jak dzień po dniu, miasto było bombardowane i systematycznie zrównywane z ziemią. Ciała na ulicach, zabite dzieci i niemowlęta, masowe groby, w których chowano zmarłych. Gdy przepadła łączność, karetki przestały wyjeżdżać do rannych i zabitych, a jedyną szansą na pomoc było samodzielne dostanie się do szpitali. Tam, choć one również były ostrzeliwane, ukrywali się ludzie, a później – sami dziennikarze.

Reklama

Lekarze prosili dziennikarzy, by fotografowali rodziny, które przywoziły swoich zabitych i rannych. Nikt nie wie, co się dzieje w naszym mieście - mówili. Przychodzili do nas ludzie i prosili o informacje o wojnie. Tak wielu z nich prosiło, byśmy nagrali ich, aby ich rodziny dowiedziały się, że żyją - opowiadał Czernow. Reporter relacjonował też, jak zmieniały się nastroje mieszkańców 430-tysięcznego miasta. Od niewiary w to, że wojna się zacznie, do utraty nadziei.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Wszyscy pytali, kiedy wojna się skończy. Nie miałem odpowiedzi. Codziennie pojawiały się pogłoski, że armia ukraińska przełamie oblężenie. Ale nikt nie przyszedł - opowiadał Czernow. Z czasem w mieście odbierało już tylko rosyjskie radio, które nadawało rosyjskie kłamstwa. Że Ukraińcy trzymają miasto jako zakładnika, ostrzeliwują budynki, tworzą broń chemiczną. Propaganda była tak silna, że niektórzy zaczęli w nią wierzyć, wbrew temu, co sami widzieli - mówił reporter.

Reklama

Ciągle, w sowieckim stylu, powtarzano informację: Mariupol jest otoczony. Złóżcie broń. Według Czernowa odcięcie od informacji i blokada mają dwa cele. Pierwszy - to chaos i panika. Drugi - to bezkarność. Bez informacji z miasta, bez zdjęć zbombardowanych budynków i zabitych dzieci, rosyjskie wojska mogły robić, co chciały - powiedział Czernow. Dlatego tak bardzo ryzykowaliśmy, by świat to zobaczył i właśnie to tak bardzo rozwścieczyło Rosję, że na nas polowała - podkreślił.

Do wyjazdu nakłonili ich żołnierze

Do wyjazdu nakłonili ich ukraińscy żołnierze, którzy pod bombami pomogli reporterom ewakuować się z miasta. Jeśli was złapią, zmuszą was, byście powiedzieli, że wszystkie nagrania i zdjęcia to kłamstwo - powiedzieli im wojskowi. Dziennikarze wyjechali z miasta w kolumnie ewakuacyjnej z prywatnych samochodów 15 marca, razem z ukraińską rodziną. W atmosferze strachu i paniki uciekających ludzi minęli 15 posterunków wojsk rosyjskich.

Gdy przejeżdżaliśmy – przez trzeci, dziesiąty, piętnasty, wszystkie z żołnierzami w ciężkim ekwipunku – moja nadzieja, że Mariupol przetrwa, znikała. Zrozumiałem, że by dotrzeć do miasta, armia ukraińska musiałaby pokonać tak wielki teren. I że to się nie stanie - podsumował Czernow.