Do napięć między Rosjanami a Amerykanami w Syrii dochodzi od samego początku trwającej w tym kraju wojny. W czerwcu nastąpił jednak – jak określił to w rozmowie z „Wall Street Journal” jeden z amerykańskich dyplomatów – „znaczny wzrost prowokacji” ze strony rosyjskiej. Do najpoważniejszej doszło w środę – rosyjskie siły powietrzne zbombardowały w ten dzień ważną strategicznie bazę w at-Tanf, przy granicy z Irakiem i Jordanią.
Na co dzień w obiekcie na pustyni stacjonuje ok. 200 amerykańskich żołnierzy, którzy oficjalnie szkolą w niej bojowników walczących z samozwańczym Państwem Islamskim (IS). Ofiar środowego nalotu na bazę nie ma. Przed bombardowaniem Rosjanie za pośrednictwem specjalnego kanału komunikacyjnego uprzedzili Waszyngton, dając czas na ograniczenie strat. To – jak twierdzi amerykańska prasa – sugeruje, że Rosjanom nie chodziło o krwawy atak, ale pokazanie mocy i tego, że są w Syrii w stanie zagrozić USA.