Krym to za daleko, to może melodia przyszłości, pierwszym etapem jest kontratak w okolicach Chersonia – słyszeliśmy jeszcze kilka tygodni temu od źródła w amerykańskiej dyplomacji. Mimo że Waszyngton oficjalnie uznaje półwysep za okupowany, to wśród administracji i w będących jej zapleczem ośrodkach analitycznych nie brakowało do tej pory głosów, że nawet punktowy ukraiński atak na Krymie, a nie próba odbicia, może doprowadzić do nieprzewidywalnej odpowiedzi Kremla i poważnej eskalacji konfliktu. Nieoficjalnie wsparcie wywiadowcze dla Ukraińców dotyczące półwyspu było do tej pory ze strony USA mocno limitowane, co zresztą za złe demokratom miała część republikanów.
Jednak po tym, jak Ukraińcy dokonali w ubiegłym tygodniu ataku na rosyjską bazę lotniczą na Krymie, pierwszego takiego od wybuchu w lutym wojny, ze strony Białego Domu czy Departamentu Stanu brak jest krytycznych komentarzy o tym ruchu.
A cios dla Rosji i jej Floty Czarnomorskiej był poważny, nie tylko wizerunkowo. Według informacji brytyjskiego ministerstwa obrony poważnie zniszczonych miało zostać co najmniej pięć bombowców Su-24 oraz trzy wielozadaniowe samoloty bojowe Su-30.
Reklama