Choć od dawna wiadomo, że konflikt między komunistami z Północy a wspieranym przez Zachód rządem Południa był wyjątkowo krwawy i obfitował w przypadki łamania konwencji genewskiej, do tej pory Seul nie przyznawał się do masowych mordów.
Po tym, jak komuniści Kim Ir-Sena w ciągu 3 miesięcy od inwazji w czerwcu 1950 roku opanowali niemal cały Półwysep Koreański, ustanowili w kraju własną tymczasową administrację, z którą współpracowało wielu mieszkańców Południa. Po udanej kontrofensywie Południowców i korpusu ekspedycyjnego ONZ, gdy teren wrócił pod kontrolę rządu, setki lokalnych kolaborantów i sympatyków komunistów zostało aresztowanych. Wraz z całymi rodzinami trafiali pod lufy plutonów egzekucyjnych.
Stosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej. "Dzieci ginęły na ramionach swych matek" - wspominał 71-letni Kim Jong-chool, który w wieku 14-lat uciekł z miejsca masakry. Jego ojciec został zwerbowany przez komunistów do lokalnej milicji. Winą za kolaborację obarczono jego całą rodzinę, którą rozstrzelano.
Śledczy odnaleźli w archiwach w Seulu i Waszyngtonie tony materiału dowodowego. Odkopano również masowe groby, m.in. w miejscowościach Daejeon, Busan i Namyang Juy. Według odtajnionych dokumentów Waszyngtonu, do których dotarli członkowie komisji prowadzącej śledztwo, o masowych rozstrzeliwaniach wiedzieli amerykańscy dowódcy. W przynajmniej jednej egzekucji brali udział żołnierze US Army.
Ustalenia komisji wywołały w Korei duże kontrowersje. Część polityków i historyków uważa, że to próba zdyskredytowania proamerykańskiej polityki Seulu.