Do Pawła Solocha wysłałem taki list: "Panie Ministrze, solidarność z Ukrainą cały czas determinuje podejmowane przez Europę działania polityczne. Ale obaj jesteśmy z pokolenia, które pamięta politykę «detente» lat 70., fetowaną przez publicystów Zachodu i propagandystów ZSRR. Kiedy prezydent USA Ronald Reagan zmienił politykę «odprężenia» na politykę «nakręcania zbrojeń» i doprowadził do wygranej w rywalizacji z Sowietami, żadnym bohaterem Zachodu nie został. Wygrał, owszem, ale przecież parł do konfrontacji... Kiedy wiele lat później Barack Obama zrealizował plan «resetu» wobec Rosji, Europa niemal nosiła go na rękach, chociaż w efekcie «reset» ów po prostu wzmocnił Rosję i nauczył jej przywódcę, że warto być złym. Nawet teraz znaczna część opinii Zachodu naciska na swoich przywódców, aby doprowadzili do korzystnego dla Rosji pokoju. Świat chce błogosławieństw «odprężenia»! Czy jesteśmy u nas, w Polsce, przygotowani na hipotetyczną zmianę polityki UE, a może i USA, z polityki (wymuszonej) konfrontacji na politykę (pożądanego) «resetu» z Kremlem? Wyrazy szacunku...". I tak się nasza rozmowa zaczęła.l
Jan Wróbel: W konserwatywnym miesięczniku „Wszystko Co Najważniejsze” napisał pan, że fundamentalna różnica między 1939 r. a 2022 r. jest taka, że Polska jest dziś zakotwiczona w sprawdzonym systemie obronnym, którego fundamentem są Stany Zjednoczone. To przekonujące. Jednak w Ameryce pełno jest teraz przeciwników polityki Bushów i Reagana oraz zwolenników Trumpa, którzy głoszą, że Europa powinna sama rozstrzygać swoje europejskie spory.
Paweł Soloch: W czasie wojny trzymamy z tymi, którzy widzą w rosyjskiej inwazji na Ukrainę zagrożenie dla całej Europy. A spór o skalę zaangażowania USA w sprawy świata toczy się wśród Amerykanów od pokoleń. Zresztą blisko nas mamy analogiczne kontrowersje - w Niemczech: tam nurt "atlantycki" zmaga się z nurtem "Russlandversteher", rozumienia szczególnych cech Rosji. W rezultacie Berlin się pogubił, a w USA przeciwnie, narasta pewność, że chcą być liderem.
A Trump?
Reklama
Broniłbym go, chociażby dlatego, że w jego polityce znalazło się miejsce i dla rozbudowy flanki wschodniej NATO, i dla umocnienia Polski w systemie obronnym Paktu. Wyrażał zdecydowane, nawet radykalne oczekiwania wobec państw europejskich, by wzięły na siebie większy ciężar utrzymywania Paktu, nie wpychały Ameryki w rolę sponsora bezpieczeństwa Europy. Takie ujęcie nie było niekorzystne dla Polski. W obecnej amerykańskiej polityce wobec Rosji widać stanowczość, wyrażaną jasno w wystąpieniach prezydenta Joego Bidena. Taka postawa jest popierana przez większość demokratów i republikanów. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że w Waszyngtonie nabiera siły przekonanie, że pierwszoplanowym problemem są Chiny.
Kto jest większym zagrożeniem dla Polski: Rosja czy Chiny? Pytam oczywiście długofalowo.
My Rosję po prostu uwieramy. W jej propagandzie dominuje lekceważenie, ale strategicznie i taktycznie Polskę postrzega się jako kraj, który „uciekł” na Zachód, dając w pewien sposób przykład Ukrainie. Natomiast dla Pekinu jesteśmy państwem z potencjałem - jego ambicje gospodarcze uwzględniają fakt, że Polska jest największym krajem Trójmorza i może odegrać pozytywną rolę jako partner w inicjatywach polityczno-gospodarczych. Zresztą my sami posługujemy się tym argumentem. Na przykład prezydent Duda wskazywał chińskim partnerom, że wojna Rosji z Ukrainą spowalnia realizację projektów Inicjatywy Pasa i Szlaku; podkreślał, że ta wojna nie służy Państwu Środka. Generalnie Chiny, w przeciwieństwie do Rosji, mają ogromne możliwości innych działań niż militarnych. Ich soft power jest nieporównywalnie większa niż Moskwy. I Pekin widzi, jak ograniczona jest skuteczność polityki rosyjskiej, polityki pałki, i jak mało perspektywiczna byłaby bliska współpraca z Moskwą.