Na myśl o ewentualnym powrocie do Syrii Mahmud (imię zmienione na prośbę bohatera) zaczyna się trząść. 28-latek uciekł z kraju, kiedy kontrolę nad jego rodzinnym miastem - położoną nad Eufratem Ar-Rakką - sprawowało Państwo Islamskie (Da’isz), tworząc tam w 2014 r. stolicę samozwańczego kalifatu. Gdy cztery lata później Ar-Rakka została wyzwolona, chłopak był już w Libanie. Dziś nie wierzy, że zamieszkiwaną przez 300 tys. osób miejscowość w przyszłości mógłby ponownie nazwać domem. Cztery lata po ogłoszeniu przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa upadku organizacji terrorystycznej, wciąż stanowi ona zagrożenie dla regionu. Syryjskie Siły Demokratyczne (HSD) wielokrotnie powtarzały, że to tykająca bomba i nie są w stanie same poradzić sobie z problemem - komentował w rozmowie ze Sky News Shiraz Maher z King’s College w Londynie. Kierowane przez Kurdów HSD są tymczasem kluczowym partnerem Zachodu w walce z Da’isz.

Tureckie zagrywki

Coraz częściej pojawiają się obawy, że zapowiadana - choć stale odkładana w czasie - turecka ofensywa lądowa w północnej Syrii mogłaby zapewnić Państwu Islamskiemu idealne warunki do odzyskania kontroli nad częścią terytorium pogrążonego w wojnie kraju. Turecki przywódca Recep Tayyip Erdoğan jeszcze pod koniec listopada planował rozmieszczenie sił lądowych w celu zaatakowania współpracujących z HSD Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG), które Ankara określa mianem terrorystów. Podobne groźby Erdoğan wysuwał już wiosną. Jego armia miała wówczas podjąć ofensywę w celu ustanowienia bezpiecznej strefy, która odsunęłaby siły kurdyjskie o 30 km od granicy z Turcją. Od 2018 r. Ankara przeprowadziła dwie operacje przeciwko syryjskim Kurdom. Ci przekonują, że w konsekwencji nie mogą skutecznie walczyć z islamistami. Jak dowodzą, część zasobów musieli przekierować, by zmierzyć się z zagrożeniem ze strony Turcji. - W ciągu ostatnich trzech miesięcy, odkąd Turcja nasiliła groźby, zdolność do pokonania lub kontrolowania uśpionych komórek Da’isz spadła w naszym przypadku o połowę - mówił w jednym z sierpniowych wywiadów rzecznik HSD Siyamend Elî.
Reklama

Powrotu kalifatu nie będzie

W swoim najlepszym okresie grupa kontrolowała jedną trzecią Syrii i 40 proc. Iraku. W dążeniach do zbudowania państwa dżihadystom przeszkodził inny cel: chęć sprowokowania apokaliptycznej konfrontacji z przeciwnikami. Po ofensywie Da’isz w Iraku, masakrach Jezydów i nagranych egzekucjach amerykańskich dziennikarzy Jamesa Foleya i Stevena Sotloffa prezydent USA Barack Obama we wrześniu 2014 r. wysłał Amerykanów na kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy rozmieściły lotnictwo, artylerię i siły operacji specjalnych, by wesprzeć irackie i syryjskie ugrupowania walczące z Państwem Islamskim. Wysiłki te były kontynuowane pod rządami Trumpa. W 2019 r. Amnesty International i grupa monitorująca Airwars informowały, że kierowana przez USA operacja w celu wyparcia Państwa Islamskiego z Ar-Rakki doprowadziła do śmierci ponad 1600 cywilów.
Choć analitycy wątpią, by Da’isz zdołał odbudować kalifat, grupa nadal mobilizuje tysiące bojowników i wykorzystuje fatalne warunki życia w Iraku i Syrii do kontynuowania rebelii. Sytuacja w Ar-Rakce może nie wygląda już tak jak kilka lat temu, ale ogień wciąż się tli - opowiada Mahmud. Tylko w poniedziałek Da’isz przeprowadził tam samobójczy atak terrorystyczny, który zabił sześciu żołnierzy HSD - poinformował kurdyjski dowódca Mezlum Ebdî. Działające w Wielkiej Brytanii Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka przekazało, że atak był wymierzony w teren, na którym znajdowała się siedziba Sił Bezpieczeństwa Wewnętrznego HSD, jednostki antyterrorystyczne i więzienie wywiadu wojskowego, w którym przebywało 200 członków Da’isz. Obserwatorium podkreśla, że atak był 16. operacją przeprowadzoną przez Państwo Islamskie na terenach kontrolowanych przez HSD od początku grudnia.

Centrum dowodzenia

Ar-Rakka z perspektywy Państwa Islamskiego to miasto kluczowe. To właśnie tam islamiści po raz pierwszy skonsolidowali kontrolę nad populacją miejską, zanim przekroczyli granicę z Irakiem i zdobyli Mosul. I to właśnie w Ar-Rakce w czerwcu 2014 r. przywódca grupy Abu Bakr al-Baghdadi ogłosił ustanowienie islamskiego kalifatu, czego większość muzułmanów nigdy nie uznała. Przed wojną to miasto tętniło życiem - opowiada Mahmud. Rozwój rolnictwa sprawił, że od lat 50. napływali do niego robotnicy i urzędnicy z całego kraju. Kłopoty zaczęły się w marcu 2011 r., kiedy w Ar-Rakce i pozostałych miastach Syrii wybuchły protesty w ramach arabskiej wiosny. Wojska rządowe próbowały tłumić demonstracje, otwierając ogień i torturując przeciwników reżimu. Wystąpienia szybko przerodziły się w zbrojne powstanie.
W konsekwencji w 2013 r. Ar-Rakka trzykrotnie przechodziła z rąk do rąk. Najpierw była kontrolowana przez siły lojalne wobec prezydenta Baszara al-Asada, następnie stała się pierwszą stolicą prowincji zdobytą przez syryjską zbrojną opozycję, by w końcu trafić na kilka lat w ręce Da’isz. Sukces opozycji dawał nadzieje na demokratyczne reformy. Problem w tym, że także wewnątrz sił anty asadowskich ścierały się liczne frakcje o różnych poglądach społecznych i powiązaniach z aktorami zewnętrznymi. Opozycyjni przywódcy chcieli uczynić miasto wzorem dla reszty kraju. Ale ich niezdolność do współpracy tylko wzmocniła Da’isz. Amerykański think tank New America pisze, że dane pochodzące z badań terenowych przeprowadzonych w Syrii w latach 2012-2015 wskazują, iż Ar-Rakka zaakceptowała rządy Państwa Islamskiego częściowo dlatego, że żadna z lokalnych grup zbrojnych nie była w stanie zapewnić odpowiedniej ochrony cywilom. A kiedy organizacje te próbowały zjednoczyć się przeciwko islamistom, było już za późno.
Ar-Rakka stała się wzorcem z Sèvres rządów dżihadystów. Da’isz przeprowadzał publiczne egzekucje i wystawiał ścięte głowy na widok publiczny. Zakazane były telefony komórkowe i muzyka. Najdrobniejsze wykroczenie mogło sprowokować pobicie lub zatrzymanie przez policję religijną. Mahmud opowiada, że niemal bez przerwy miał problemy z nowymi władcami miasta. Byłem młody i chciałem kontynuować naukę, a oni uważali, że powinienem się przez cały czas modlić - mówi. I dodaje, że idąc ulicą, łatwo można było zostać zatrzymanym i zmuszonym do modlitwy. - W kalifacie obowiązywały długie brody i pakistański styl ubioru. Temu też się sprzeciwiałem - podkreśla. Chodzi o szalwar kamiz, luźny strój z subkontynentu indyjskiego popularny wśród talibów. W Syrii był wcześniej niemal niespotykany.

Uwięzieni

Mahmud w końcu trafił do więzienia, a te w świecie Da’isz były wyjątkowo brutalne. CNN, która w 2017 r. odwiedziła stadion w Ar-Rakce, opisywała znajdujące się tam prowizoryczne cele. Niektóre z nich, wcześniej służące jako toalety, zostały przekształcone w izolatki lub izby tortur. Mahmud nie wie, ile czasu spędził w zamknięciu. - Wystarczająco dużo, by straumatyzować mnie na całe życie - kwituje. Z jego opowieści wynika, że niemal każdego dnia do celi przyprowadzano innych więźniów, których później zabijano na jego oczach. - Chcieli mnie w ten sposób złamać - wyjaśnia. Przełomowy okazał się moment, kiedy zamiast mężczyzny członkowie Państwa Islamskiego przyprowadzili do jego celi dziewczynę. - Miała na głowie worek, ale od razu zorientowałem się, o co chodzi. Przecież sposób, w jaki mnie traktowali, nie był wyjątkowy. To schemat - mówi.
Dziewczyną okazała się jego szkolna miłość. Strażnicy zaczęli ją gwałcić na jego oczach. - Płacząc, błagałem, żeby zabili mnie, a ją wypuścili. Przecież ona nie była niczemu winna - opowiada. Dziewczyna zemdlała, a rozbawieni islamiści ją zabili. Dziś ciało Mahmuda zdobi wytatuowana litera M, inicjał imienia młodej Syryjki. Chłopak tłumaczy, że zabójstwo dziewczyny było sygnałem, że on także zostanie wkrótce zamordowany. Uratowała go strzelanina, do której doszło na terenie więzienia. - Udało mi się skorzystać z chaosu i uciec. Najpierw trafiłem do Damaszku, a stamtąd przez granicę do Libanu. Wiem jednak, że nie jestem tu bezpieczny. Czuję, że mogą mnie dorwać nawet poza granicami Syrii - mówi.
Kiedy Mahmud mierzy się z lękami, jego rodzinne miasto podnosi się ze zniszczeń. Odbudowa jest jednak powolna, także z powodu załamania syryjskiego funta. Muhammad Nur az-Zib z tamtejszej rady miejskiej powiedział w październikowej rozmowie z Reutersem, że przywrócono dostawy wody i kanalizację, naprawiono drogi, a szkoły, szpitale i parki zostały ponownie otwarte. Ale środki, którymi dysponują władze lokalne, nie są wystarczające jak na skalę potrzeb związanych z odbudową infrastruktury. W wyniku walk zostało zniszczone 90 proc. miasta. A przygotowany w ubiegłym roku przez Save the Children raport wskazuje, że trzy czwarte mieszkańców wciąż potrzebuje wsparcia organizacji humanitarnych, by zapewnić rodzinom wyżywienie i inne podstawowe towary.©℗
Państwo Islamskie liże rany, ale wciąż stanowi poważne zagrożenie