Nie jest wcale tak, że administracja Bidena w całości popiera "konserwatywne podejście" Sullivana. W Pentagonie i Departamencie Stanu nie brakuje głosów popychających Biały Dom do odważniejszej polityki. Bo choć pewne sukcesy są, to jednak Ukraińcy giną tysiącami, ich państwo ma poważne problemy, ich kontrofensywa rozczarowuje, a gospodarka rosyjska trzyma się pod sankcjami lepiej niż spodziewali się Amerykanie. Teraz jednak Sullivan ma swój moment triumfu, krytykującym go może powiedzieć: "na skutek naszej polityki Rosja się chwieje, a ryzyko wojny nuklearnej czy rozszerzenia konfliktu zbrojnego na inne kraje jest niskie".

Reklama

Pytanie co teraz? Na co, z mocno podgryzionym Władimirem Putinem, będą grali Amerykanie? Wiemy, bo mówił to rok temu w Warszawie Biden, że Biały Dom nie chce, by Putin pozostał u władzy. Na Kremlu Waszyngton chce więc zmian, ale zarazem zmian tych się obawia. Głównie dlatego, że Rosja to mocarstwo nuklearne, a nie byłoby zabawnie gdyby broń ta wpadła w ręce nieprzewidywalnego gracza.

O co chodzi USA?

Upadek rosyjskiej państwowości czy zbyt radykalne zmiany to niekoniecznie wymarzony scenariusz dla USA. Ale osłabianie Rosji już tak. Priorytetem więc, jeśli demokraci utrzymają się u władzy, będzie dla nich dalsze wspieranie Ukrainy wojskowo, gospodarczo i politycznie, pewnie z czasem włączenie jej w zachodnie struktury bezpieczeństwa. Niestety dla nas nad Wisłą będzie to wspieranie przy pewnych limitach. Które nie wiemy - tak naprawdę - gdzie leżą. Nie ma pewności, że Amerykanie poprą próbę odbicia Krymu przez Kijów. Pewnie będą dalej przeciwni jakimkolwiek poważniejszym atakom wojsk Ukrainy na cele w ramach granic Rosji uznawanych przez społeczność międzynarodową.

Na ten moment Amerykanie zwolnili, przyglądają się rozwojowi sytuacji, mają ten komfort. Biden rozsądnie apelował do swoich europejskich sojuszników w weekend, by nie podgrzewać temperatury, by nie dawać Putinowi choć cienia pretekstu do stwierdzeń, że za rebelią stoi Zachód. Ale jednocześnie Amerykanie wykonali mały ukłon w kierunku Grupy Wagnera, bo po wieści o buncie departament stanu zadecydował przełożyć nałożenie sankcji na najemników. Kąsanie Putina zawsze w cenie, nieważne czyimi rękami.

Po "rostowskim marszu" Jewgienija Prigożyna Waszyngton ma poczucie, że bokserski mecz wygrywa na punkty i że do zwycięstwa jest blisko. Sekretarz stanu Antony Blinken mówił w niedzielę: - Jesteśmy w środku filmu i dopiero czekamy na ostatnie sceny.

Miejmy nadzieję, że zakończy się on tak jak Rocky IV z 1985 roku, końcowa porażka sowieckiego boksera Ivana Drago z Rocky’m Balboą symbolizowała tam upadek Związek Radzieckiego. Drago przed ostatnią rundą walki krzyczał: "walczę dla siebie!", podobnie jak w weekend Putin.