Pucz Jewgienija Prigożyna zakończył się niepowodzeniem. Wywołał jednak pytania o przyszłość działalności Grupy Wagnera w Afryce i na Bliskim Wschodzie. A ta jest dla Kremla ważna, bo pomaga w finansowaniu wojny w Ukrainie. Tylko w ub.r. wagnerowcy rozszerzyli np. swoją aktywność w Republice Środkowoafrykańskiej. Zyski z wydobycia tamtejszych złóż złota mogły wzrosnąć do niemal 1 mld dol. rocznie.
Teraz Władimir Putin próbuje przejąć kontrolę nad organizacją buntownika. Agenci Federalnej Służby Bezpieczeństwa przeszukują jej biura, a w mediach społecznościowych pojawiły się ogłoszenia rekrutacyjne skierowane do 30 tys. najemników, których Kreml chciałby przeciągnąć na swoją stronę. Jednocześnie minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w piątkowej rozmowie z Russia Today mówił, że „rosyjscy instruktorzy i prywatni kontrahenci wojskowi w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej będą kontynuować swoją pracę”. Podkreślając, że bunt założyciela prywatnej armii nie wpłynie na stosunki Moskwy z jej afrykańskimi sojusznikami.
Dalszy los wagnerowców na globalnym południu zależy jednak od tego, czy Kreml będzie w stanie zmarginalizować pozycję Prigożyna i jednocześnie utrzymać imperium, które zbudował na trzech kontynentach. Grupa Wagnera zapewnia bezpieczeństwo afrykańskim prezydentom, wspiera dyktatorów i brutalnie tłumi powstania rebeliantów. Jest oskarżana o tortury i zabójstwa cywilów. Miesza się w politykę, organizując kampanie propagandowe.
CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU "DGP. DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>