Bomby podłożono pod hotele Marriott i Ritz-Carlton. "Usłyszałem >bum - bum<, dochodzące z Marriotta i Ritza-Carltona, a potem zobaczyłem wybiegających ludzi" - opowiadał dziennikarzom AFP ochroniarz Eko Susanto. Na chwilę obecną wiemy o ośmiu zabitych i 52 rannych. Na miejsce zdarzenia szybko przyjechał prezydent Susilo Bambang Yudhoyono, którego Indonezyjczycy niedawno wybrali na drugą kadencję.

Reklama

>>>Indonezja wybrała prezydenta

Choć na razie nikt się do zamachu nie przyznał, komentatorzy podejrzewają organizację Dżemaa Islamija (Zgromadzenie Islamskie), która od 16 lat walczy o utworzenie państwa opartego na zasadach szariatu na terenie Indonezji, Malezji, Singapuru, Brunei i południowej części Filipin. To właśnie DżI odpowiada za atak na turystyczną mekkę na Bali w 2002 r., w którym zginęły 202 osoby, w tym Polka. Władze na razie nie rzucają oskarżeń. "Jest jeszcze zbyt wcześnie, by stwierdzić, że to ta sama siatka przestępcza, która odpowiadała za wcześniejsze akty terroru" - powiedział prezydent Yudhoyono.

Wśród ofiar jest nowozelandzki biznesmen. W dwóch zaatakowanych hotelach było także dwóch Polaków. Nic im się nie stało - informuje polska ambasada w Dżakarcie.

Kilka godzin po zamachu agencje podały informację o trzeciej eksplozji. W wyniku wybuchu samochodu-pułapki miały zginąć dwie osoby. Potem jednak okazało się, że w rzeczywistości wybuchł akumulator w jednym z zaparkowanych przy obwodnicy Dżakarty samochodzie. Nikomu nic się nie stało.

Reklama