Urodzona w Korei Południowej Euna i Laura, Amerykanka chińskiego pochodzenia, pracujące dla należącej do byłego wiceprezydenta USA Ala Gore'a Current TV, przerwały milczenie. Na razie nie chcą jednak opisywać szczegółów ze swojego 140-dniowego pobytu w północnokoreańskim więzieniu. "Wiemy, że ludzie chcieliby usłyszeć o naszych doświadczeniach z niewoli. To co opisaliśmy jest tym, na co jesteśmy przygotowane - rany psychiczne wolno się leczą" - tłumaczą reporterki.

Reklama

32-letnia Laura i jej o cztery lata starsza koleżanka przygotowywały materiał o uciekinierach z totalitarnego kraju, którzy z narażeniem życia uciekają do Chin przez zieloną granicę. 17 marca o świcie ich przewodnik zaprowadził ich i producenta Mitcha Kossa nad graniczną rzekę Tumen, obiecując pokazanie, którędy dokładnie wiedzie szlak przemytu uchodźców.

W pewnym momencie przewodnik przekonał dziennikarzy, by przekroczyli zamarzniętą rzekę. Na granicy nie było ani słupów granicznych, ani płotu. Po chwili wahania reporterzy zgodzili się przejść na stronę koreańską. Z daleka widać było wioskę, z której uciekinierzy podejmują próby ucieczki z kraju. W tym momencie strach pracowników Current TV przed wpadnięciem w ręce funkcjonariuszy reżimu stał się tak silny, że zdecydowali się zawrócić.

Dokładnie na środku rzeki usłyszeli krzyk. Gonili ich dwaj koreańscy żołnierze. Reporterzy usiłowali uciec; Kossowi i chińskiemu przewodnikowi się udało, kobiety zostały dogonione. "Próbowaliśmy ze wszystkich sił przytrzymać się krzaków, ziemi, czegokolwiek, co pozwoliłoby nam zostać na chińskim terytorium, ale dla zdeterminowanych żołnierzy nie był to problem" - piszą dziennikarki.

Reporterki spędziły w niewoli 140 dni, a w perspektywie miały spędzenie 12 lat w łagrze (dwóch za nielegalne przekroczenie granicy i dziesięciu za "wrogie działania"). Sąd skazał je na taką karę po trzydniowym procesie. Przez część aresztu były rozdzielone; na szczęście udało im się - dzięki nieuwadze strażników - zniszczyć notatki i taśmy, które mogłyby zdradzić ich informatorów wśród północnokoreańskiej diaspory. "Trudno nam adekwatnie wyrazić emocje dotyczące naszego wypuszczenia. W jednej chwili szykowaliśmy się do wysłania do obozu pracy, bojąc się, że znikniemy i nikt więcej o nas nie usłyszy. W kolejnej wprowadzono nas do pokoju, w którym był Prezydent Clinton, który powitał nas i powiedział, że jedziemy do domu" - opisują chwilę ułaskawienia przez Kim Dzong-ila.

Euna i Laura żałują, że dały się przekonać przewodnikowi do przekroczenia rzeki granicznej; tym bardziej, że mogłaby to być pułapka. "Nie spędziliśmy na północnokoreańskiej ziemi więcej niż minuty, ale tej minuty głęboko żałujemy" - napisały dziennikarki.