W mieście eksplodowały dwa samochody-pułapki zdetonowane przez zamachowców-samobójców. Raporty mówią o ponad 140 zabitych, ale zdaniem policjantów, liczba ofiar może okazać się jeszcze wyższa. Rannych miało zostać - także według nieoficjalnych danych - ponad siedemset osób.

Reklama

Wstrząsy były tak silne, że naruszyły konstrukcje okolicznych budynków. "Nic nie jest na swoim miejscu. To było jak trzęsienie ziemi" - mówił agencji Reutera sprzedawca, który cudem przeżył atak.

p

Do ataków doszło w odstępie kilku minut około godziny 9.30, gdy ulice dzielnicy rządowych siedzib pełne były ludzi. Pierwszy samochód-pułapka eksplodował przed budynkiem Ministerstwa Sprawiedliwości, także niedaleko siedziby Ministerstwa Pracy, na ulicy Haifa. W kilka minut później drugi samochód został wysadzony w powietrze w tej samej dzielnicy lecz przed siedzibą władz irackich prowincji i gubernatora Bagdadu. Skutki ataku były tragiczne. Jak pisał korespondent agencji France Presse, ulice pokryły się strzępami ciał ofiar i spłynęły krwią.

Biuro premiera Iraku Nuriego al-Malikiego podało, że zamachy miały zasiać zamęt w Iraku, podobnie do ataków z 19 sierpnia na ministerstwa finansów i spraw zagranicznych, w których zginęło co najmniej 100 osób.

"Zbrodnie (saddamowskiej partii) Baas i Al-Kaidy nie zablokują procesu politycznego i wyborów. To te same ręce, które splamiła krew ofiar ataków z 19 sierpnia. Będziemy karać wrogów Iraku" - napisał w oświadczeniu premier Maliki, który odwiedził miejsce zamachów.

Krwawymi zamachami oburzony jest amerykański prezydent Barack Obama. "Te zamachy bombowe nie służą niczemu prócz mordowania niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci i świadczą tylko o nienawistnych, destrukcyjnych planach tych, którzy odmawiają narodowi irackiemu przyszłości, na jaką zasługuje" - powiedział prezydent USA.

Niedzielne zamachy były najkrwawszymi w Bagdadzie od ponad dwóch miesięcy. Władze o atak oskarżają Syrię i domagają się międzynarodowego śledztwa w tej sprawie.