Były prezydent podkreślił w wywiadzie dla włoskiego dziennika "La Repubblica", że obaj niemieccy politycy - kanclerz Helmuth Kohl i szef dyplomacji Hans-Dietrich Genscher, przebywający wówczas w Warszawie, nie chcieli mu uwierzyć.
"Tak, jak Zachód nie chciał wierzyć Polsce w 1939 roku w sprawie Hitlera i w 1945 roku w sprawie Stalina, ale w 1989 roku przewidywaliśmy piękną wiadomość, a nie tragedię" - dodał Wałęsa.
"Zapytałem Kohla i Genschera: jesteście gotowi na upadek muru? Genscher odpowiedział: <Chcielibyśmy tego, ale szybciej wyrosną kaktusy na naszych grobach niż coś takiego się wydarzy>" - opowiedział Lech Wałęsa. "Kilka godzin później mur upadł" - dodał.
Zapytany o to, czy obawiał się powrotu "Wielkich Niemiec", były prezydent odparł: "Nie, bo wszystko odbyło się w sposób pokojowy". Wyraził następnie opinię, że ówczesna premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher i prezydent Francji Francois Mitterand, którzy obawiali się zjednoczonych Niemiec, powinni byli "zaprosić go do dyskusji".
"Nie zrobili tego i popełnili błąd. To ja, a nie oni, przewodziłem walce o wolność bez przemocy na środkowym wschodzie. Powiedziałbym im: < Nie lękajcie się, my jesteśmy gotowi na wszystko, tak jak byliśmy w 1939 przeciwko Hitlerowi i w 1945 roku przeciwko Stalinowi, a wy nie posłuchaliście>" - stwierdził Wałęsa.
Następnie opowiedział o swym potajemnym spotkaniu z Hansem-Dietrichem Genscherem w 1981 roku w Paryżu. "On chciał znać nasze plany na przyszłość, prosił, abyśmy się za bardzo nie spieszyli. Ja mu powiedziałem, że muszą przygotować się w pośpiechu na perspektywę ponownego zjednoczenia" - podkreślił. Wałęsa wyjaśnił, że powiedział wówczas szefowi dyplomacji RFN: "Możliwym scenariuszem jest zjednoczyć jak najszybciej Polskę z Europą, potem Węgry i Czechosłowację, następnie zjednoczenie Niemiec i krajów bałtyckich".
Genscher "nie posłuchał mnie", bo - jak powtórzył Wałęsa - nie wierzył w upadek muru.