"Lubię robić ludziom zdjęcia w taki sam sposób, w jaki lubię uprawiać seks. Próbuję zaaranżować całą sytuację tak szybko, jak się da, by dana osoba nie miała czasu na wątpliwości: "może to wcale nie taki dobry pomysł", "może nie powinnam tego robić". Zanim zaczną to wszystko rozważać, jest już po wszystkim" - mówi z szelmowskim uśmiechem Scott Schuman.
W ciągu dwóch lat z anonimowego blogera stał się wyrocznią w sprawach mody, a 500-stronicowy album z jego zdjęciami wydało właśnie prestiżowe wydawnictwo Penguin Books. Książka jeszcze dobrze nie zdążyła się uleżeć na półkach księgarskich, a już stała się bestsellerem.
TWARZE NASZYCH CZASÓW
Amerykański fotograf otwiera – i nie ma w tym przesady – nowy rozdział w historii mody. Poważany magazyn "Time" wpisał go na listę 100 osób, które mają największy wpływ na to, co i jak nosimy. A wszystko przez blog "The Sartorialist" (w wolnym tłumaczeniu: znawca ubrań), który wystartował w grudniu 2005 r., a od dwóch lat utrzymuje się na listach najpopularniejszych blogów odwiedzanych każdego dnia przez miliony osób.
Zasada jest prosta. Schuman fotografował na początku tylko elegancko i stylowo ubranych mężczyzn, ale teraz równie często także kobiety. Gdy uzna, że ktoś, kogo spotka na ulicy, wygląda ciekawie, zaczepia go, wyjmuje aparat i proponuje błyskawiczną sesję zdjęciową w naturalnym miejskim tle.
Sartorialist ma dobre oko, bo zanim zrezygnował z pracy, by zająć się wychowaniem córki, przez 15 lat odpowiadał za marketing i promocję takich projektantów jak Helmut Lang, Jean-Paul Gaultier czy Valentino. Organizacja pokazów na całym świecie zmuszała go do częstych podróży. Coraz częściej przywoził z nich pamiątki w postaci zdjęć nie tylko nowojorczyków, ale też londyńczykow, paryżan, tokijczyków czy mediolańczyków. Teraz też jeździ, więcej i po bardziej egzotycznych zakątkach (takich jak Bangkok czy Abu Zabi). Wszędzie ten sam prosty kadr, z rzadka lakoniczny komentarz do stroju.
Jego inspiracją są portrety przechodniów autorstwa legendarnego fotografa Augusta Sandera, którego słynne serie "Ludzie dwudziestego wieku" i "Twarze naszych czasów" dokumentują styl ubierania się w pierwszej połowie ubiegłego stulecia. "Najcenniejsza u Schumana jest właśnie dokumentacja pewnego stylu. Bo nawet jeśli cały świat się tak nie ubiera, to jest to ślad, który może dać pojęcie o naszej modzie przyszłym pokoleniom" - mówi Harel, autorka najpopularniejszego w Polsce bloga o modzie, "O modzie subiektywnie".
Schuman wychwytuje więc z tłumu:
– Petera, którego klamra paska od spodni jest w rzeczywistości lekko wypukłym lustrem (Paryż),
– chłopaka opierającego się o rower, który eksponuje kolano przez artystyczną dziurę w dżinsach (Barbieri na przedmieściach Mediolanu) + płócienne tenisówki + fantazyjna grzywka,
– kobietę w prostych czarnych rurkach, czarnym żakiecie na brązowym kardiganie, przepasaną brudnozłotym paskiem, z lakierowaną czarną torbą (Nowy Jork),
– Azjatę w prostym morelowym sweterku, spod którego wystaje kołnierzyk koszuli wysadzany srebrnymi ćwiekami (Nowy Jork),
– młodą dziewczynę w beżowym trenczu Burberry, narzuconym na żelazny zestaw dżinsy + biała bluzka (Londyn).
I to wszystko (plus około 20 innych portretów) umieścił na stronie w ciągu ostatniego tygodnia.
JAK ZOSTAĆ ZDJĘTYM
W internecie krąży nawet prześmiewcza, obrazkowa instrukcja (zobaczysz ją tutaj), jak trafić na blog"The Sartorialist". Według niej największe szanse masz, jeśli jesteś bogatym nowojorczykiem w średnim wieku. No i nawet jeśli ubrania masz z second-handu, przydadzą się drogie, markowe akcesoria - torebka, kapelusz, zegarek, cokolwiek. Szyku doda ci również stylowy rower miejski, cygaro lub przynajmniej wybuchowy zestaw kolorów (jak u przebiegającej ulicę pani ubranej w krótką morelową sukienkę i fioletowy płaszczyk). No i bez względu na wszystko musisz mieć szalik lub przynajmniej apaszkę - na oko nosi je jakieś 80 procent portretowanych osób, także tych z ciepłych krajów. Sam Schuman przekonuje, że fotografuje różnych ludzi, nie tylko tych w designerskich ubraniach. "Z grubsza chodzi o to, żeby ich ogólny wygląd, nie tylko ubranie, ale też na przykład fryzura, mogły być inspirujące. Zarówno dla mnie, jak i dla innych" - przekonuje.
Schuman zrobił furorę, bo stał się inspiracją dla milionów osób, które przerzuciły się do internetu. Moda, którą można tam znaleźć, jest bliższa zwykłemu człowiekowi niż obecne w kolorowych magazynach wyszukane sesje z drogimi ciuchami i olbrzymimi honorariami modelek. Działając niejako w opozycji do lansujących doskonałość rodem z Photoshopa korporacji, tak naprawdę powiela stereotypy. Jego bohaterowie niemal obowiązkowo są młodzi, piękni, przeważnie biali, noszą stylowe ciuchy i każdym elementem stroju pokazują, że równie dobrze mogliby trafić do kronik towarzyskich w People czy Hello. Choć Schuman nie mówi tego wprost, jego przechodnie mają się tak do zwykłych ludzi, jak tak zwane dziewczyny z sąsiedztwa do bohaterek okładek kolorowych pism.
KOLEKCJA PROSTO Z ULICY
Modnym blogerem zainteresowały się również firmy odzieżowe. Strona "The Sartorialist" oblepiona jest reklamami ciuchów, z których większość stylizowana jest na zdjęcia robione na ulicy przypadkowym przechodniom. Ostatnio Schuman zrobił sesję fotograficzną do reklam Donny Karan (DKNY), by podkreślić uliczny charakter kolekcji (czyli odpowiednią na czasy kryzysu prostotę i funkcjonalność) i nowojorskie korzenie marki. Na swoim blogu umieszcza też portrety z serii "Sztuka noszenia trencza Burberry". Projektanci, na przykład ze słynnej odzieżowej firmy GAP, przyznają się również do inspiracji samymi zdjęciami z bloga.
Karina Góźdź, projektantka z firmy LPP, właściciela takich marek jak Reserved, House i Cropp, opowiada, że odkąd dwa lata temu zaczął się boom na blogi z modą uliczną, nie ma dnia, by projektanci nie przesyłali sobie linków z najciekawszymi zdjęciami. "Widać tam przełożenie trendów z pokazów na codzienny strój. Kolekcji zrobić się z tego nie da, ale podpatrywanie tego, co dzieje się w trendach w tym samym czasie w metropoliach całego świata, jest naprawdę inspirujące. Niedawno jedna z blogerek przekonała mnie, że detal fachowo zwany peak-a-boo (rodzaj głębokiego wycięcia - red.) doskonale pasuje do naszej kolekcji i może być fajnym rozwiązaniem na rękawku" - mówi DGP designerka.
Dla twórców mody blogi ze street fashion to prawdziwa kopalnia trendów. Poważnie zagrażają one natomiast tradycyjnym papierowym magazynom. "Choć jestem zafascynowana modą i stylem, sama przestałam kupować polskie gazety o modzie. Nowinki, które przedstawiają, zazwyczaj można znaleźć kilka miesięcy wcześniej w sieci" - mówi Harel, której blog o modzie ma tylu czytelników, co polska wersja słynnego magazynu InStyle.
Bloga ze street fashion ma już każde większe miasto. Wśród krajowych internautów oprócz Sartorialista czy londyńskiego FaceHuntera (autor kilka miesięcy temu zawitał nawet do Warszawy) coraz bardziej popularne są blogi: Warsaw Streets i Street Fashion in Crakow. Umieszczenie linków do nich na stronie "The Sartorialist" jest już kwestią czasu.