Resort spraw zagranicznych przyznaje, że mimo ciągłych dyplomatycznych interwencji dziennikarze na Zachodzie wciąż używają tego niefortunnego wyrażenia.
Problem wrócił ze wzmożoną siłą w ostatnich tygodniach, gdy niemieckie agencje prasowe, relacjonując głośny proces Johna Demjanjuka, strażnika obozu koncentracyjnego w Sobiborze, pisały o "polskim obozie". Za nimi ten błąd powtórzyły media na całym świecie. Dlatego tylko w Hiszpanii na przełomie listopada i grudnia ambasada RP musiała wysłać aż kilkanaście sprostowań, a we Francji listy od ambasadora powędrowały do siedmiu redakcji.
"To działa jak kserokopiarka, trudno nad tym zapanować, bo kolejni dziennikarze powielają błędy po agencjach" - przyznaje były wiceminister spraw zagranicznych, a obecnie ambasador w Hiszpanii Ryszard Schnepf.
Polskie obozy w tomiku poezji
Jak wynika z raportu MSZ, ten błąd najczęściej pojawiał się w prasie, ale zaraz potem w telewizji, internecie i radiu. Wytropiony został także w podręcznikach, a nawet w... powieściach. "Zdarzyło się nawet, że takie określenie pojawiło się w tomiku poezji obozowej. Autor sam przeszedł przez obóz koncentracyjny, więc sytuacja była bardzo delikatna. Wiadomo, że było to sformułowanie poetyckie, ale i tak placówka interweniuje nawet w takich przypadkach" - mówi nam Magdalena Sanocka ambasady polskiej we Francji.
Wpadkę zaliczył też Departament Sprawiedliwości USA, który opisując jedno z wydarzeń II wojny światowej, napisał o "polskich obozach koncentracyjnych". To niefortunne sformułowanie znalazło się również w relacjach z wycieczek zagranicznych uczniów do Auschwitz. "Najsmutniejsze jest to, że nasilenie takich błędnych doniesień zbiega się w czasie z rocznicami wydarzeń historycznych. A to przecież powinien być moment, kiedy świadomość historyczna się zwiększa" - ubolewa marszałek Senatu Bogusław Borusewicz.
Dyplomacja czy rewolucja
Jak to zmienić? Ministerstwo Spraw Zagranicznych stawia na działania dyplomatyczne, czyli reagowanie na każdy wykryty przypadek powielania błędu. Jako dowód swojej skuteczności przedstawia raport, z którego wynika, że tylko w 9 przypadkach na 103 zagraniczne media nie uwzględniły sprostowania czy interwencji MSZ. "Każda redakcja natychmiast wprowadza sprostowanie i przeprasza. I nigdy się nie zdarza, żeby w tym samym medium powielono ten sam błąd" - mówi Kinga Wustiger, pierwszy sekretarz ambasady polskiej w Berlinie.
Resort spraw zagranicznych chce też działać we współpracy z ministerstwami edukacji poszczególnych państw. Na razie analizuje, jaki jest wizerunek Polski za granicą. I dokładnie sprawdza, jak polska historia jest przedstawiana w podręcznikach, w tym także, czy pojawiają się określenia zakłamujące wydarzenia II wojny światowej.
"To zupełnie nieskuteczne działanie" - uważa muzyk Paweł Kukiz, który deklaruje, że wytoczy proces wszystkim redakcjom, które bezkarnie piszą o polskich obozach koncentracyjnych. Podobnego zdania jest specjalista ds. marketingu politycznego Eryk Mistewicz. "W tej sprawie rzeczywiście brakuje silnego uderzenia. MSZ ma związane ręce, bo nie może sobie pozwolić na żadne kontrowersyjne działania. Jest więc pole do popisu dla różnego rodzaju stowarzyszeń i celebrytów. Bo tu potrzeba akcji, która odbije się szerokim echem w całej Europie. Nie tylko wśród dziennikarzy, ale także wśród elit europejskich" - przekonuje.
Przyznaje to także również ambasador Ryszard Schnepf. Jego zdaniem dyplomatyczne interwencje docierają jedynie do wąskiej grupy osób. "Przydałoby się głośne wydarzenie, które zwróciłoby uwagę opinii publicznej na całym świecie, że przekłamywanie historii jest szkodliwe i bardzo bolesne dla większości Polaków" - mówi. On sam, kiedy był wiceministrem spraw zagranicznych, proponował, by w takich sytuacjach pozywać redakcje przed sąd. Okazało się jednak, że to nie takie proste. "Z ekspertyz wynikało, że prawo prasowe jest bardzo różne w różnych krajach, więc trudno byłoby wytaczać mediom procesy" - mówi.