Gwałtowny opór lokalnych władz i społeczności utrudnia tworzenie specjalnych ośrodków, w których byliby leczeni wypuszczeni z więzienia pedofile. Wiadomo już, że wbrew zapowiedziom taka przychodnia nie powstanie w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Władze dzielnicowe oświadczyły bowiem, że nie chcą, by po okolicy "plątali się zboczeńcy." Z podobnych powodów zrezygnowano z utworzenia placówki w Koszalinie. W Poznaniu z obawy przed społecznymi protestami, seksuolodzy postanowili nie ujawniać lokalizacji poradni.
Do stworzenia specjalnych ośrodków, w których prowadzona byłaby terapia pedofilów, zobowiązują ministerstwo zdrowia przepisy o tzw. "chemicznej kastracji", które wchodzą w życie 1 stycznia przyszłego roku. Kluczowe znaczenie miało mieć centrum diagnostyczne, które orzekałoby, jak pedofil będzie leczony: w zakładzie zamkniętym czy ambulatoryjnie.
Planowano, że będzie się ono mieścić w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, ale gdy sprawa stanęła na sesji rady dzielnicy Wilanów. przytłaczająca większość radnych powiedziała "nie".
"Wokół Instytutu są osiedla. Sama tam mieszkam i nie raz widziałam kuracjuszy piżamach paradujących po ulicach. Mieszkańcy na pewno nie chcą, by ktoś im wciskał tam jeszcze pedofilów. Wilanów to nie jest właściwa lokalizacja dla tego typu placówek" - mówi wiceprzewodnicząca rady dzielnicy Danuta Zygańska z PO.
Chowanie głowy w piasek
Jedną z niewielu wilanowskich radnych, którzy otwarcie popierali utworzenie ośrodka w Instytucie Psychiatrii, była Anna Drewniak z PiS.
"Przypomina to czasy, gdy Marek Kotański tworzył Monary i miał podobne problemy" - mówi. Radna krytykuje kolegów, którzy "chowają głowę w piasek".
"Problem pedofilów sam nie zniknie. A nie ma lepszego miejsca, by ich leczyć niż Instytut, bo tam są najlepsi specjaliści" - przekonuje. Seksuolodzy nie zamierzają jednak walczyć z radnymi i teraz rozważają umieszczenie ośrodka w Gostyninie koło Płocka. Ostateczna decyzja, gdzie powstanie placówka dla pedofilów, jeszcze nie zapadła.
Podobne problemy są w całej Polsce. Gdy doktor Stanisław Dorosz chciał utworzyć zamknięty ośrodek leczenia pedofilów w Koszalinie, lokalna gazeta ostro skrytykowała ten pomysł. Po serii artykułów i ulicznych sondaży, z których jasno wynikało, że mieszkańcy na obecność "najgroźniejszych dewiantów seksualnych" nigdy się nie zgodzą, lekarz zrezygnował ze swych planów. "Nie chcą, to poradni nie będzie" - opowiada rozżalony.
Przychodnia w podziemiu
Inni seksuolodzy stali się ostrożni. Profesor Maria Beisert z Poznania, która pomaga w stworzeniu poradni seksuologicznej w tym mieście, nie chce zdradzać jej adresu. "To by mogło zaszkodzić sprawie. Te poradnie są społeczeństwu konieczne, ale nikt nie chce ich mieć koło siebie" - mówi.
Protesty mogą jednak obrócić się przeciwko protestującym, bo jak wyjaśnia prof. Beisert, tylko profesjonalne leczenie pedofilów może sprawić, że będziemy mogli ich kontrolować. Podczas terapii uczy się skazanych za przestępstwa na tle seksualnym m.in., jak zastąpić niedozwolone fantazje innymi, które nie są związane z dziećmi.
Ministerstwo zdrowia nie ma żadnego pomysłu, co zrobić ze społecznymi protestami. Odpowiedzialność za zorganizowanie ośrodków diagnostyczno-terapeutycznych przerzuca więc na władze lokalne. Dopiero, gdy samorządom uda się zorganizować ośrodki, resort utworzy ostateczną listę placówek leczenia pedofilów i oszacuje, jakie pieniądze są na to potrzebne. Jak mówi rzecznik ministerstwa Piotr Olechno na przygotowanie rozporządzenia z wykazem resort daje sobie pół roku.
Nic nie wskazuje jednak na to, aby w tym czasie protesty zniknęły. "Nie będziemy tworzyć ośrodków na siłę. Głową muru nie przebijemy" - przyznaje Dorota Łabanowicz, dyrektor wydziału zdrowia Zachodniopomorskiego Urzędu Marszałkowskiego w Szczecinie.
I przewiduje, że w takiej sytuacji postanowienia sądów o skierowaniu dewiantów na terapię, najprawdopodobniej nie będą wykonywane.
Samorządy nie chcą, by w ich miastach leczyli się pedofile. Nie życzą sobie, by w sąsiedztwie - jak to ujęli warszawscy radni Wilanowa - "plątali się zboczeńcy". Problem przypomina ten z lat 90., gdy lokalne społeczności omal nie linczowały narkomanów z Monarów Marka Kotańskiego.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama