Problemy zaczęły się w 2007 roku, gdy Ministerstwo Edukacji Narodowej wydało rozporządzenie, że pracownicy szkół nie mogą "wykonywać nawet najdrobniejszych zabiegów medycznych". Do kuratoriów wysłano również pisma w tej sprawie. Dyrektorzy i nauczyciele zrozumieli to jasno: nie wolno im podawać żadnych leków, nawet od bólu głowy, ani robić dzieciom zastrzyków.

Reklama

Rząd twierdzi, że problemu nie ma

W marcu 2009 r. pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania Elżbieta Radziszewska oraz szefowe resortów zdrowia i edukacji zorganizowały wspólną konferencję prasową i przekonywały, że problem zniknął. "Dzieci chorujące przewlekle nie są dziećmi niepełnosprawnymi, nie wymagają szczególnej troski czy wsparcia, ale wymagają od czasu do czasu odpowiedniej reakcji" - mówiła Radziszewska. A Katarzyna Hall uściślała, że zgodnie z prawem nauczyciele mogą już teraz wykonywać "czynności przedmedyczne" na zasadzie umowy zawartej z rodzicami. Wszystkie razem zaprezentowały też specjalnie wydane broszury "One są wśród nas" z informacjami, jak opiekować się dzieckiem z epilepsją czy cukrzycą. Do szkół i przedszkoli trafiło 35 tys. egzemplarzy takich broszurek.

Ministerialne obietnice pozostały jedynie pustymi słowami. Kilka miesięcy temu głośna była historia chorego na cukrzycę 3,5-letniego Dawida ze Świdwina w zachodniopomorskiem. Rodzicom udało się zapisać chłopca do przedszkola dopiero wtedy, gdy na miejscu pojawili się dziennikarze, by zrobić materiał telewizyjny. Mniej szczęścia miała mieszkanka Łodzi, której córka zachorowała na paczkę. Gdy choroba wyszła na jaw dyrektorka przedszkola oświadczyła krótko: "Nie możemy zajmować się dłużej dzieckiem. Nie wiemy, jak".

Szkoła integracyjna nie chce epileptyka

Postanowiliśmy sami sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Podając się za matkę 4-letniego cukrzyka, usiłowaliśmy znaleźć dla niego przedszkole w Łodzi, Koszalinie i Koninie.

"Nie możemy podawać leków" - usłyszeliśmy w Łodzi. "Nie mamy pielęgniarki, a nie sądzę, by któraś z przedszkolanek zdecydowała się obsługiwać pompę insulinową" - argumentowano odmowę w Koszalinie.

Reklama

Przedszkolanka w Koninie zareagowała wzburzeniem. "Czy pani sobie wyobraża, co by się działo, gdyby takiemu dziecku się coś stało? Przecież my odpowiadamy za każde dziecko, a w grupie jest ich 25" - mówiła.

czytaj dalej



Największy problem jest właśnie ze znalezieniem przedszkola, gdyż nie są one objęte rejonizacją i dyrektorzy mogą odmówić przyjęcia chorego dziecka. Szkoły teoretycznie mają obowiązek przyjąć dziecko, ale chętnie szukają wymówek, by tego nie robić. "Ze szkołą dla dziecka z cukrzycą czy padaczką jest rzeczywiście problem" - przyznaje anonimowo nauczycielka jednej z warszawskich szkół.

Gorące dyskusje na ten temat toczą się na internetowych forach dla rodziców. "Bardzo przykro, że dla dzieci przewlekle chorych nie ma miejsca w przedszkolu/szkole. Nie mogą funkcjonować w społeczeństwie ze względu na dysfunkcję zdrowotną" - pisze barbara 123, której córka choruje na epilepsję.

"Problem był i jest. Na hasło "padaczka" pedagodzy wpadają w przerażenie: że nie mają pielęgniarki, lekarza, co mieliby robić jakby dziecko miało atak? Dla szkoły najbezpieczniej jest pozbyć się takich uczniów i zaproponować im nauczanie indywidualne" - mówi Iwona Sierant, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Dzieci chorych na Padaczkę.

Monika Zamarlik, prezes ogólnopolskiej federacji organizacji pomocy dzieciom i młodzieży chorym na cukrzycę nie ma wątpliwości: prawo musi zostać zmienione tak, by przyjęcie chorego dziecka do przedszkola czy szkoły nie było już uzależnione wyłącznie od dobrej woli dyrektora i nauczycieli. "To musi być obowiązek" - twierdzi Zamarlik.

Umowa z rodzicem rozwiązuje problem

Są jednak w Polsce szkoły, gdzie zapisanie chorego dziecka nie stanowi problemu. "Odmowa byłaby dokładnie tym samym, co nieudzielenie pomocy leżącemu na ulicy" - mówi Waldemar Siedlik, dyrektor Zespołu Szkół nr 1 w Koluszkach. W szkole podstawowej nr 234 w Warszawie uczy się dziewczynka chora na cukrzycę. "Dziecko ma pompę insulinową, którą pomagałam obsługiwać po tym, jak dostałam od rodziców dokładną instrukcję" - mówi nauczycielka Ewa Ruszek. Z problemem poradziła sobie też część niepublicznych przedszkoli w Wielkopolsce. Tamtejsze przedszkolanki podpisują z rodzicami umowy cywilno-prawne i na ich podstawie opiekują się chorymi dziećmi.

Pełnomocniczka ds. równego traktowania twierdzi, że każdy przypadek odmowy przyjęcia do przedszkola czy szkoły przewlekle chorego dziecka to dyskryminacja. "W takich przypadkach rodzice mogą zawsze złożyć do mnie skargę, a ja chętnie zajmę się sprawą poprzez kuratoria" - obiecuje Elżbieta Radziszewska.