O padaczce Polacy nie wiedzą prawie nic. Kiedy niedawno Polskie Towarzystwo Epileptologii przeprowadziło na ten temat szczegółowe badania, okazało się, że tylko 43 proc. Polaków uważa, iż umieliby udzielić pomocy komuś, kto dostał w ich obecności ataku padaczki. Ale nawet ci zorientowani twierdzili, że pomagaliby, wciskając choremu coś twardego między zęby. Tymczasem - prostują lekarze - to błąd, który mógłby go nawet kosztować życie. Bo należy przede wszystkim dopilnować, by chory nie zranił się, gdy przewróci się na ziemię.

Reklama

Iwona Sierant, wiceprezes Stowarzyszenia na rzecz Dzieci Chorych na Padaczkę, twierdzi, że niewiedza na temat padaczki panuje nawet wśród ludzi, którzy mieli kontakt z chorymi. "Znam człowieka, którego brat był epileptykiem. A mimo to kiedy jego własny syn dostał pierwszego napadu, natychmiast popełnił powszechny błąd. Bo uważał, że tak należy postępować z chorym. Ten przykład pokazuje, jak silnie są w nas zakorzenione błędne przekonania dotyczące padaczki" - mówi Sierant.

To jednak nie koniec błędnych stereotypów. Większość Polaków jest głęboko przekonana, że chorzy na padaczkę nie powinni prowadzić samochodu. Restrykcyjne są też polskie przepisy, które nie zezwalają na wydawanie prawa jazdy epileptykom. Tymczasem na świecie już dawno odkryto, że regularnie podawane leki leki znacznie zmniejszają liczbę napadów. Dlatego w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych chorzy mogą się ubiegać o prawo jazdy. Wystarczy, że przyniosą zaświadczenie, że nie mieli napadu przez dłuższy - wyznaczony konkretnie przez poszczególne kraje - czas.

Kolejny, chyba najważniejszy problem, to brak pracy. Choć osoby chorujące na epilepsję są całkowicie zdolne do wykonywania wyuczonego zawodu, niewielu potrafi znaleźć zatrudnienie. Pisze o tym w dyskusji na Goldenline jeden z internautów, chory Adam: "Szukam odważnego pracodawcy, który dałby mi zatrudnienie zgodne z kwalifikacjami, ale nie znalazłem jeszcze takiego. Przyznanie się do padaczki zamyka na ogół wszystkie możliwości".

Reklama

Czasem chorzy sami rezygnują z szukania zajęcia. Boją się złego traktowania albo tego, że dostaną napadu w godzinach pracy i wystraszą kolegów. Te obawy są uzasadnione, bo - jak wynika z danych Polskiego Towarzystwa Epileptologii - ponad 20 proc. epileptyków straciło pracę właśnie z powodu choroby. Czasem lepiej więc się do niej nie przyznawać. "Zgłosił się do nas chłopak, który przeszedł pozytywnie rekrutację na stanowisko wykładowcy w szkole wyższej, miał też pozwolenie specjalisty od medycyny pracy. Wszystko było dobrze, dopóki w papierach nie wpisał, że jest chory. W kadrach poinformowano go, że dostanie pracę, jeżeli wykreśli tę informację" - opowiada Iwona Sierant.

Problemy polskich epileptyków zaczynają się znacznie wcześniej. Choć lekarze nie mają wątpliwości, że chore dzieci mogą chodzić do zwykłej szkoły, rzeczywistość jest zupełnie inna: blisko połowa uczy się w klasach integracyjnych albo chodzi do szkół specjalnych. Często uczniowie chorujący na padaczkę są kierowani na nauczanie indywidualne. "To rozwiązanie najgorsze z możliwych, bo właśnie tak się zaczyna izolowanie chorego od społeczeństwa. Młody człowiek nie ma szans nauczyć się życia społecznego, a poza tym pogłębia się u niego poczucie, że jest gorszy od innych" - mówi Sierant.