Podobno Stieg Larsson, autor bestsellerowej trylogii "Millennium", wciąż żyje, a jego pogrzeb w 2004 roku był tylko przykrywką urządzoną dla zmylenia polujących na jego głowę szwedzkich służb specjalnych.

Reklama
Kurdo Baksi*: Byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie, gdyby mój przyjaciel wrócił z zaświatów. Kupiłbym mu paczkę jego ulubionych marlboro. Niestety, widziałem jego ciało. Byłem nawet przy kremacji. Ostatnio sporo jeżdżę po świecie, promując swoje wspomnienia o Stiegu, i w każdym kraju trafiam na nowe teorie spiskowe. Hiszpanie na przykład chcieli wiedzieć, czy to na pewno Stieg napisał "Millennium". W Niemczech zarzucano mnie pytaniami, czy w czwartej, niedokończonej powieści zamierzał ujawnić, kto naprawdę stoi za śmiercią Olofa Palmego (lewicowego premiera Szwecji zastrzelonego na sztokholmskiej ulicy w lutym 1986 r. - red.) i Anny Lindh (szefowej szwedzkiej dyplomacji zasztyletowanej podczas zakupów w supermarkecie w 2003 r. - red.).


A chciał?

Na pewno nie w "Millennium". To fenomenalna fikcja zbudowana z kawałków historii, z którymi Stieg zetknął się w ciągu kilkudziesięciu lat pracy dziennikarza śledczego. Trylogia jest zmyślonym, ale wiarygodnym obrazem ciemnej, nieznanej światu, strony dzisiejszej Szwecji. Larsson rozbił w niej sielankowy obraz swojej ojczyzny: przytulnego państwa, Ikei i dobrych tenisistów. Obnażył powszechną przemoc wobec kobiet, łamanie praw człowieka czy ksenofobiczne traktowanie imigrantów. Ale jego powieści nie są dziennikarskim dochodzeniem, które mogło komuś zaszkodzić. Za kryminały nikt nie zabija. Co innego w czasie naszej wspólnej kariery dziennikarskiej. Wtedy nieraz grożono nam śmiercią.

Reklama


Kto wam groził?

Stieg przez lata prowadził niezależny miesięcznik "Expo". Życie redakcji wyglądało dokładnie tak jak powieściowy magazyn "Millennium": wytarte kanapy, przestarzałe komputery, kłopoty finansowe, pełno młodych zapaleńców i wiara w to, że nasze artykuły mogą coś zmienić. Tam się poznaliśmy. Nadepnęliśmy na odcisk wielu ludziom. Krytykowaliśmy opieszałość sędziów i polityków, którzy dopuszczają do tego, że w niedużej Szwecji (9 mln mieszkańców - red.) co roku kilkadziesiąt kobiet ginie wskutek przemocy domowej. Największy dołek zaliczyliśmy pod koniec lat 90., w pewnym momencie Stiegowi zostało na koncie sześć euro. Pomogłem mu wtedy, biorąc Expo pod skrzydła mojego własnego magazynu Czarne i Białe. Wkrótce udało nam się narobić sporo szumu serią demaskatorskich artykułów na temat rozwijającej się w Szwecji rasistowskiej skrajnej prawicy. Radykałowie próbowali dać nam nauczkę. Kilka razy ostrzelali mój dom. Stiegowi też grożono.



Reklama

Czy to wtedy Larsson zaczął pisać książki o przygodach pary detektywów Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander?

Pisał od 1997 roku do ostatnich chwil życia. Pierwsza część była gotowa pod koniec 1999 roku, na kilka dni przed symbolicznym rokiem 2000. Stąd pomysł, by nazwać powieściową redakcję Millennium. Drugą i trzecią część ukończył w latach 2003 - 2004. Stieg mówił, że pisze z prozaicznej przyczyny: był dosyć znanym dziennikarzem, ale nigdy nie miał stałej pensji. Bał się, że nie będzie go stać na godziwą emeryturę. Ale wydaje mi się, że do pisania pchała go jeszcze jedna, bardzo osobista motywacja.


Jaka?

Latem 1969 Stieg miał 15 lat i pojechał na kemping z paczką kumpli. Jak to nastolatki: rozrabiali i zaczepiali napotkane dziewczyny. Trzej koledzy Stiega byli wyjątkowo nachalni wobec pewnej 15-latki. Doszło do gwałtu. Stieg nie zrobił nic, by ich powstrzymać. Przez kilka tygodni nie wiedział, co począć. W końcu odnalazł tę dziewczynę i przeprosił, ale ona nie chciała go słuchać i wyrzuciła z domu. To chodziło za nim przez wiele lat. Wiem, bo sam dwa razy opowiedział mi tę historię. Moim zdaniem książki, w których sprawcy gwałtu są przykładnie ukarani, były formą odkupienia win.


Larsson nie zobaczył w druku żadnej ze swoich powieści. Zmarł w 2004 roku w wieku zaledwie 50 lat.

W poniedziałek 8 listopada rozmawialiśmy przez telefon. Mówił, że ma dużo pracy, ale wszystko jest OK. Nic nadzwyczajnego. On zawsze mówił, że ma dużo pracy. Powiedziałem mu rytualnie, żeby na siebie uważał i trochę odpuścił. Ale wiedziałem, że i tak tego nie zrobi. Następnego dnia mieliśmy prowadzić seminarium poświęcone rocznicy nocy kryształowej (hitlerowskiej masakrze niemieckich Żydów w 1938 roku - red.). Około wpół do trzeciej był telefon z redakcji, że Stieg źle się poczuł i nie będzie mógł wziąć udziału w spotkaniu. Powiedzieli mi, że wszedł piechotą na siódme piętro, gdzie mieściła się redakcja Expo, i stracił przytomność. Ale zaraz dodali, że wszystko jest już pod kontrolą. Około 22 zadzwonili jeszcze raz. "Stieg zmarł" - usłyszałem w słuchawce. "Jak to zmarł?" - pytam. Oni na to: zadzwonili ze szpitala, że nie żyje. To był atak serca. Natychmiast pojechałem do kliniki. Stieg leżał na łóżku i się uśmiechał. Trudno mi było przyjąć, że to koniec i nie zobaczę go jako staruszka. Czasem rozmawialiśmy o śmierci. On był 11 lat starszy ode mnie i często mówił, że pewnie umrze pierwszy, ale sądziłem, że stanie się to za kilkadziesiąt lat. Nie teraz. Ale praca i stres zrobiły swoje. Stieg pił niesamowite ilości kawy, a gdy pracował, to prawie nie spał.



Zupełnie jak główny bohater trylogii, detektyw amator i dziennikarz. Czy Larsson sportretował samego siebie?

Oczywiście Stieg przypomina Mikaela Blomkvista wiekiem, doświadczeniem, wrażliwością społeczną i moralną. Ale miał też wiele z ekscentrycznej hakerki Lisbeth Salander. Nigdy nie lubił władz i nie ufał im, był raczej zamknięty w sobie, nie gadał z każdym, kogo spotkał.


A co z kobietami? Blomkvistowi co chwila przytrafia się jakiś romans.

Nie chcę mówić o życiu osobistym Stiega z powodu konfliktu o ogromny spadek, jaki po śmierci rozgorzał pomiędzy jego dziewczyną Evą Gabrielsson a rodzicami oraz bratem. Z punktu widzenia szwedzkiego prawa całość przypada tym drugim. Rodzina Stiega proponuje Evie 2 mln euro, ale ona chce praw do całej fortuny, która powiększa się z każdą sprzedaną książką. Jeśli powiem coś o kobietach Stiega, może to wpłynąć na przebieg tej walki, od której chciałbym trzymać się z daleka. Nie będę mówił o jego romansach, może zostawię to na później (śmiech).


Na później?

No dobrze, Stieg nie miał aż takiego powodzenia jak Mikael. Powiedzmy, że było tych przygód trochę mniej. Może Blomkvist jest facetem, którym Larsson zawsze chciał być.


A który z bohaterów przypomina pana?

Dziękuję za to pytanie (śmiech). Czasem myślę, że Blomkvist ma wiele moich cech. Mnie częściej niż Stiegowi zdarzają się takie historie jak głównemu bohaterowi "Millennium". Te z kobietami również (śmiech). W trzeciej części cyklu pojawia się postać, która nazywa się Kurdo Baksi. Wszystko dlatego że byłem fatalnym i niewdzięcznym przyjacielem. Stieg kilkakrotnie prosił mnie: "Przeczytaj moje rękopisy, powiedz, co sądzisz". Wykręcałem się brakiem czasu. Wolę czytać klasyków, Mrożka na przykład. No i kiedyś Stieg zobaczył, że mam na biurku kryminał szwedzkiego autora Henninga Mankella. Wkurzył się. "Teraz ci nie daruję" - powiedział. "Jeśli natychmiast nie przeczytasz, to opiszę cię w trzeciej części". No i stąd Kurdo Baksi wziął się w "Zamku z piasku, który runął". Dopiero po śmierci Stiega zobaczyłem na mieście plakaty, przeczytałem recenzję, kupiłem książkę i zacząłem czytać. To był szok. Płakałem. Poważnie. Przecież to był świat, w którym żyliśmy obaj przez wiele lat. Przeczytałem książki po kilka razy. Jestem chyba jednym z najlepszych znawców tego całego mikrokosmosu "Millennium". Dzwonią do mnie fani z Korei, Indonezji czy Meksyku, żeby pogadać o Blomkviście, Salander i Erice Berger. Niesamowite.



*Kurdo Baksi, szwedzki dziennikarz, autor wydanej w 2009 r. biografii Stiega Larssona