Piątek, 26 lutego 2010 roku. Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny dla Porzuconych Noworodków w Częstochowie. Marta i Bogdan Żukowscy przyszli jak co dzień odwiedzić swoją przyszłą córeczkę. Jej biologiczna matka już zrzekła się praw rodzicielskich. Ale zgodnie z przepisami pierwsze kilka tygodni życia Dominika musi spędzić w ośrodku. Dopiero po tym czasie może być formalnie adoptowana. Żukowcy czekają więc tylko na ostateczny wyrok częstochowskiego sądu.
Marta właśnie przytula Dominikę, gdy do pokoju spotkań wchodzi młode małżeństwo. "Proszę mi ją dać na ręce. Chcę ją przytulić" - oświadcza kobieta. I mówi, że zgodnie z postanowieniem sądu w Chorzowie ma prawo codziennie między 12 a 14 widywać dziecko. Marta nie rozumie. Zaczyna płakać. "Straszny obrazek. Nigdy więcej nie chcę czegoś takiego oglądać" - opowiada Bernardetta Strąk, szefowa ośrodka. Nigdy wcześniej też z taką sytuacją się nie zetknęła.
Żukowscy starali się o adopcję od dwóch lat. Przeszli standardową procedurę: najpierw składali dziesiątki dokumentów i podań, później przeszli badania psychologiczne i wywiad środowiskowy, w końcu zaliczyli warsztaty szkoleniowe. Dopiero wówczas otrzymali decyzję komisji kwalifikującej kandydatów na rodziców adopcyjnych: nadają się. Niedługo potem pierwszy raz zobaczyli Dominikę w ośrodku. Natychmiast złożyli odpowiedni wniosek w częstochowskim sądzie, by została ich córką.
Beata i Andrzej Wiśniewscy takiej drogi nie przeszli. Mimo to inny sąd, z Chorzowa w tym samym czasie przyjął ich identyczny wniosek o adopcję dziewczynki. "Nie mam pojęcia, skąd dowiedzieli się o jej istnieniu, jak poznali jej dane osobowe, by złożyć wniosek" - mówi Strąk.
Podczas pierwszej wizyty w częstochowskim ośrodku Wiśniewscy tłumaczyli, że zaledwie kilka dni wcześniej zgłosili się do Ośrodka Rodzin Zastępczych w Bytomiu. Szef placówki Andrzej Łabędź przyznaje: byli na spotkaniu organizacyjnym, dostali jedynie komplet dokumentów. I zapowiada, że nie ma mowy, by wzięli udział w szkoleniu organizowanym w jego ośrodku.
Maria Księżyk jest szefową ośrodka adopcyjnego w Częstochowie. Pracuje w tym zawodzie od przeszło 30 lat. Twierdzi, że z podobną sytuacją nigdy się nie spotkała. "Przecież to jest dziecko, a nie paczka czy tobołek, po który można sobie przyjechać i ot tak zabrać" - mówi Księżyk.
Bernardetta Strąk o pomoc zaapelowała do Ministerstwa Sprawiedliwości, rzecznika praw dziecka i Komitetu Ochrony Praw Dziecka.
Jak to możliwe, że dwa różne sądy w Polsce przyjmują wnioski dwóch par o adopcję tego samego dziecka? Jak to możliwe, że jeden z nich nie wymaga przy tym od przyszłych rodziców żadnych kwalifikacji, szkoleń, które innym parom zajmują długie miesiące? "Jest luka prawna. Rozporządzenie ministra pracy mówi, że rodziców adopcyjnych wskazują ośrodki adopcyjne na podstawie kwalifikacji. Ale już kodeks rodzinny daje sędziom możliwość pomijania obowiązku posiadania przez rodziców tych kwalifikacji. Trzeba tę możliwość zlikwidować" - mówi Strąk.
Sprawą zajmuje się departament sądów powszechnych w resorcie Krzysztofa Kwiatkowskiego. Interweniował u prezesa Sądu Rejonowego w Chorzowie Andrzeja Czaputy. Ten przyznaje w rozmowie z DGP, że ministerstwo zażądało szczegółowych wyjaśnień. Ale z decyzji korzystnej dla Wiśniewskich się nie wycofuje. "Wydaliśmy postanowienie o przekazaniu tej sprawy do sądu w Częstochowie, żeby rozpatrzył te dwa konkurencyjne wnioski i wybrał właściwą rodzinę dla Dominiki. Wszystko dla dobra dziecka" - zapewnia Czaputa.
Żukowscy z niepokojem oczekują na werdykt. "Nie dopuszczam do siebie myśli, że moja córeczka miałaby nie zostać z nami. Zakochałam się w Dominice od pierwszego wejrzenia" - mówi Marta Żukowska.
* Imię dziecka i dane osobowe małżeństw starających się o jego adopcję zostały zmienione