Sprawa dotyczy lokalnej afery, która wybuchła w zeszłym tygodniu po zatrzymaniu przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego prezesa zarządu Fundacji Projekt Łódź, a prywatnie działacza Platformy Marcina N., a także członka rady fundacji Sebastiana R. i sześciu innych osób związanych z łódzkimi spółkami. "Najpoważniejsze zarzuty dotyczą kierowania grupą przestępczą i wyłudzenia z pięciu spółek ponad 250 tys. zł i usłyszał je Sebastian R." - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury. Pozostałym osobom śledczy zarzucają udział w zorganizowanej grupie przestępczej, przestępstwa płatnej protekcji bądź dokonywania oszustw na szkodę spółek za pomocą fikcyjnych umów.
Afera bardziej wiąże się ze sposobem zatrzymania niż stawianymi zarzutami. Bladym świtem funkcjonariusze ABW zapukali do drzwi zarówno podejrzanych o poważne przestępstwa Sebastiana R. i Marcina N., jak i Wojciecha H. - wolontariusza, który pracował w fundacji, roznosząc ulotki. Postawiono mu zarzut wyłudzenia na fikcyjne umowy kwoty 500 zł. "ABW została powołana do spraw innego formatu" - alarmują eksperci z Centrum im. Adama Smitha. I porównują metody zastosowane w tym przypadku przez aparat państwa do tych, które na co dzień stosuje reżim na Białorusi. "Nie przesądzamy o winie czy niewinności tych osób, ale chodzi o kaliber dział, jakie przeciwko nim wytoczono" - mówi Cezary Kaźmierczak z Centrum. Rzeczniczka Agencji Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska odmówiła komentarza w tej sprawie, odsyłając nas do prokuratury prowadzącej postępowanie. Prokurator Kopania twierdzi zaś, że zastosowane środki były adekwatne do zarzutów, a sprawa ma charakter rozwojowy.