Do sądu dyscyplinarnego dla prokuratorów wpłynęły wnioski o uchylenie immunitetów dwóm prokuratorom: Bogdanowi Święczkowskiemu i Grzegorzowi Ocieczkowi. W 2007 roku Święczkowski był szefem ABW, a Ocieczek jego zastępcą. Wnioski o uchylenie im immunitetu podpisał osobiście szef warszawskiej prokuratury Andrzej Janecki. Stwierdził, że w toku śledztwa zebrano dowody wskazujące na popełnienie umyślnego przestępstwa przez Święczkowskiego i Ocieczka. I dlatego chce im przedstawić zarzuty przekroczenia uprawnień. Zdaniem Janeckiego nie mieli oni prawa wyrazić zgody na operacyjne rozpracowywanie Wojciech Brochwicza - słynnego adwokata, wcześniej oficera dawnego Urzędu Ochrony Państwa.
Z ustaleń śledztwa wynika, że Brochwicz był m.in. podsłuchiwany przez trzy miesiące w 2007 roku. - Nie mogę odpowiadać na żadne pytania, bowiem to śledztwo jest tajne - powiedziała prokurator Monika Lewandowska, rzecznik stołecznej prokuratury. "Dziennik Gazeta Prawna" ustalił szczegóły tego postępowania. Rodzą one kilka wątpliwości.
ABW zaczęło rozpracowywać Brochwicza na przełomie zimy i wiosny 2007 roku. Warszawski sąd zgodził się, by przez trzy miesiące objąć Brochwicza kontrolą operacyjną. Założono mu m.in. podsłuch. A w ramach czynności operacyjno-rozpoznawczych był śledzony przez oficerów ABW.
W tym czasie przed warszawskim sądem toczył się proces Anny Jaruckiej. To była pracownica MSZ, o której zrobiło się głośno w sierpniu 2005 r. Wtedy przed "orlenowską" komisją śledczą obciążyła Włodzimierza Cimoszewicza. Zeznała, że jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Jarucka twierdziła, że na prośbę Cimoszewicza miała usunąć z pierwotnej wersji oświadczenia informacje o akcjach PKN Orlen. Gdy rozpętała się afera szybko wyszło na jaw, że swoją rolę odegrał w niej mecenas Brochwicz. To on skontaktował Jarucką z kolegą, posłem PO Konstantym Miodowiczem, który był też członkiem komisji śledczej. Wszczęto śledztwo. Okazało się, że Jarucka kłamała, a oświadczenie Cimoszewicza zostało sfałszowane.
W lutym 2007 r. na procesie Jaruckiej zeznawał były premier. Stwierdził, że Jarucka nie działała sama. Wskazał na polityków PO. - Ludzie, którzy powinni być pociągnięci do odpowiedzialności karnej, zrobili kariery polityczne - zeznawał Cimoszewicz. Były szef MSZ łączył też wszystko z sytuacją polityczną w 2005 r. i łatwymi do przewidzenia w tamtym czasie zmianami we władzach w związku z jesiennymi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi. - Wprawdzie nie dysponuję dowodami, ale widzę zbieżność w tym, że Jarucka spotkała się właśnie z Konstantym Miodowiczem. Było wówczas powszechne przekonanie, że po wyborach zostanie on szefem ABW, a tam pracuje mąż oskarżonej - powiedział w sądzie Cimoszewicz.
Te zeznania Cimoszewicza stały się powodem, dla którego ówczesne kierownictwo ABW zaczęło sprawdzać, czy - a jeśli tak - to kto stał za Jarucką.
Czytaj dalej >>>
Święczkowski i Ocieczek uważali, że zaistniało podejrzenie wpływania na demokratyczne wybory, bo przez fałszywe oskarżenia Jaruckiej Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania w wyborach prezydenckich. A był jednym z mocniejszych kandydatów. Szefowie ABW uznali, że ta sprawa mieści się w katalogu przewidzianym w ustawie o ABW. Zgodnie z art. 5 do zadań Agencji należy m.in. "rozpoznawanie, zapobieganie i wykrywanie (...) innych przestępstw godzących w bezpieczeństwo państwa (...)". Zaś podstawą do kontroli operacyjnej było podejrzenie, że Brochwicz podżegał Jarucką do składania fałszywych zeznań przed komisją śledczą.
Dlaczego zatem warszawska prokuratura uznała, że Święczkowski i Ocieczek nadużyli władzy? Według naszych nieoficjalnych informacji prokuratura m.in.uważała, że na założenie kontroli operacyjnej i rozpracowywanie Brochwicza nie pozwalała wewnętrzna analiza ABW. W takim razie dlaczego sąd wydał zgodę na podsłuchiwanie adwokata?
- Nieprawdopodobne wydaje mi się, by w czasach PiS czy później w ABW zaistniały nieprawidłowości przy stosowaniu kontroli operacyjnej, czyli tzw. podsluchów. Sąd nie zaryzykuje wydania zgody, jeżeli materiał przedstawiony przez służbę jest zbyt słaby. Kierownictwo Agencji miało prawo wdrożyć czynności operacyjno-rozpoznawcze, jeżeli podejrzewało, że doszło do nielegalnego wpływu na demokratyczne wybory prezydenckie. Sformułowanie "bezpieczeństwo państwa" jest takim workiem, do którego można wrzucać wiele sytuacji. Jednak by zastosować kontrolę operacyjną, musieli mieć uprawdopodobnione podejrzenie popełnienie konkretnego przestępstwa - uważa dr Zbigniew Rau, kryminolog zajmujacy się problematyką wykonywania czynności operacyjno-rozpoznawczych.
Jednak czy w 2007 roku, rozpracowując Brochwicza, można było znaleźć dowody na przestępstwo sprzed dwóch lat? Brochwicz wiedział w 2007 roku, że jest obserwowany przez ABW. Napisał wtedy w tej sprawie do Święczkowskiego. - W tej sprawie prokuratura uznała mnie za pokrzywdzonego. Wyciągnięcie przeciwko mnie sprawy Jaruckiej było jednym z pretekstów do rozpracowywania mnie. ABW próbowała mnie nawet wtedy przesłuchać. Ale jak mogłem podżegać Jarucką do składania fałszywych zeznań, skoro nie została ona za to skazana? To niedorzeczne. Powód do rozpracowywania mnie i mojej rodziny był bardzo wiotki - mówi "DGP" Brochwicz
O tym, czy Święczkowski i Ocieczek usłyszą zarzuty ma zdecydować w czerwcu prokuratorski sąd dyscyplinarny, który oceni wnioski prokuratora Janeckiego. - Na pewno nie naruszyłem prawa. ABW może zajmować się każdą sprawą, która godzi w bezpieczeństwo państwa. I tak też było w tej sytuacji. Śledztwo warszawskiej prokuratury jest śmieszne, bo m.in. oparte na błędnej interpretacji prawa - uważa Bogdan Święczkowski.