Rodzina Olewników była w czasie włamania w domu, ale nie zorientowała się, że na dole ktoś grasuje. "Ja byłem w pracy, żona z dziećmi i teściową spali na górze" - relacjonuje dla dziennika.pl Włodzimierz Olewnik. Dodaje, że policja i prokurator są teraz w ich domu i zbierają ślady.

Reklama

Włodzimierz Olewnik przypuszcza, że włamywaczom nie chodziło o kradzież - zabrali tylko kilkaset złotych, które leżały na wierzchu, komórki, które zaraz wyrzucili na podwórku, i butelkę alkoholu. Za to splądrowane były szafy i komody. Ubrania walały się po całym parterze.

Zdaniem Olewnika, mogła to być próba zastraszenia. Jego rodzina boi się teraz o życie i wystąpi o ochronę policji. "To nie może być przypadek" - podkreśla Włodzimierz Olewnik.

I taką ochronę dostaną. "Na pewno im ją przydzielimy. Bo tu trzeba wziąć pod uwagę nie tylko kwestię dzisiejszego włamania, ale i wszystko to, co ta rodzina w ostatnich latach przeżyła" - mówi dziennikowi.pl Andrzej Matejuk, szef polskiej policji.

Syn Olewnika zginął kilka lat temu dla 300 tysięcy euro okupu - tyle zażądali porywacze od rodziny. I chociaż dostali pieniądze, zabili swoją ofiarę. Porwanego syna biznesmena przez ponad dwa lata trzymali przykutego łańcuchami do ściany.

Przez ten czas ani policja, ani prokuratura nie potrafiła znaleźć porywaczy. Dopiero po zabiciu Olewnika schwytano ich i skazano. Dwóch z trzech głównych sprawców powiesiło się w celi w tajemniczych okolicznościach.

Teraz specjalna grupa prokuratorów sprawdza, czemu w tej sprawie tak fatalnie prowadzono śledztwo. I nie ma już wątpliwości, że było to celowe działanie, bo ktoś z prokuratury i policji z pewnością współpracował wtedy z bandytami, pomagając im uniknąć wpadki.