Amerykanie schwytali mężczyznę w 2004 roku w Iraku. Był podejrzany o terroryzm. Po ciężkich torturach w więzieniu Abu Ghraib przewieziono go do Afganistanu. W jeszcze gorszych warunkach spędził trzy miesiące.
W kwietniu przewieziono go do kolejnej tajnej bazy CIA. Jak twierdzi - "gdzieś we wschodniej Europie". To mogła być Polska - na nasz kraj wskazują eksperci Amnesty International, którzy spisali opowieść mężczyzny.
"Droga była na jednym poziomie, nie jechaliśmy w górę ani w dół"
"Po zmierzchu razem z grupą innych więźniów zostałem załadowany do samolotu, chyba większego niż odrzutowiec Gulfstream, którym przywieziono mnie do Afganistanu" - wspomina. Miał na głowie worek i był skuty łańcuchami.
"Podróż musiała trwać co najmniej trzy godziny" - mówi. "Byłem półprzytomny, wycieńczony i chory, nie umiem dokładnie powiedzieć, ile to trwało" - zastrzega.
"Po lądowaniu zabrano nas do odległego o jakieś 200 metrów helikoptera. Było rześkie, chłodne powietrze. Podróż śmigłowcem trwała półtorej do dwóch godzin. Z pewnością krócej niż lot samolotem" - mówi. "Wrzucono nas potem do samochodu, twarzą do podłogi. Najpierw jechaliśmy drogą asfaltową, potem samochodem rzucało jak po nieubitej drodze. Jechaliśmy jakieś pół godziny. Droga była na jednym poziomie, nie jechaliśmy w górę ani w dół" - opowiada al-Maqtari.
"Na Kubę, do Maroka, Rumunii i do tego miejsca"
W końcu trafił do tajnej bazy. Spędził tu 28 miesięcy. W osobnych celach nie było okien, za to każdą obserwowało czujne oko kamery. Więźniowie nie słyszeli wiatru ani deszczu. Za to pomieszczenia były ogrzewane i klimatyzowane.
Raz latem wyprowadzono go nawet na dwór. "Było wystarczająco ciepło, by się spocić, ale nie upalnie" - wspomina.
Przez długi czas Khaled nie był w stanie przyjmować pokarmu. Wtedy karmiono go płynem z witaminami. Potem dostawał rozgotowany ryż, czasem ser z miodem i kromki białego chleba. Często jadł "wanilię, czekoladę i truskawki". Raz dano mu biały budyń - wspomina.
Pod koniec pobytu Khaled al-Maqtari dostał koc. Znalazł tam napis: "Na Kubę, do Maroka, do Rumunii i do tego miejsca. Abu Ubeidah al Hadrami". Podpis świadczył, że zrobił go jeden z czternastu najważniejszych więźniów CIA. I że Khaled nie jest w żadnym z wymienionych państw, tylko w tajemniczym "tym miejscu".
Krótko przed uwolnieniem wyprowadzono go na ogrodzone podwórze, gdzie po raz pierwszy od miesięcy zobaczył słońce. "Byłem tak szczęśliwy, że położyłem się tak, aby ogrzewało całe moje ciało".
Długi lot ku wolności
We wrześniu 2006 roku wprowadzono go do samolotu, którym leciał bez przystanków co najmniej sześć godzin. Maszyna wylądowała w jego ojczystym Jemenie, gdzie siedział w więzieniu jeszcze do maja 2007 roku. Eksperci Amnesty International przypuszczają, że jego samolot musiał pokonać 2500 do 5000 kilometrów. Polska leży w odległości około 4500 kilometrów od tego kraju.
W lipcu 2007 roku Amerykanie przyznali, że mieli tajne bazy, do których przewozili więźniów z Afganistanu i Iraku. Ale nie ujawnili, gdzie one są. Obrońcy praw człowieka, na podstawie zeznań wypuszczonych więźniów i różnych dokumentów, np. dzienników lotów, twierdzili, że tajne bazy mogły być m.in. w Polsce i Rumuni.
Rządy obu państw kategorycznie zaprzeczają.