Kto jest najważniejszy w szpitalu? Prawidłowa odpowiedź brzmi: minister. Prowokacja dziennikarzy "Faktu" udowodniła, że tylko wizyta Bardzo Ważnej Osoby może zmusić personel szpitala do natychmiastowego zadbania o elementarną higienę w lecznicy.

Dziennikarze "Faktu" pojechali wcześnie rano do łódzkiego szpitala przy ul. Wólczańskiej. Ani lepszego, ani gorszego od setek innych polskich szpitali. Na korytarzach bałagan i zaduch, a salowe zamiast sprzątać zajmowały się ploteczkami. I nagle jakby strzelił piorun! Zaczyna się zamieszanie. Salowe rzucają się do mioteł i szmat.

"Tutaj zawsze się kurzy. To musi być czyste" - salowa strofuje dwie podwładne, pokazując fragment ściany na oddziale. Inna kobieta przestawia kosz na śmieci, żeby był mniej widoczny. Pielęgniarki poprawiają pościel chorym, a lekarze gorączkowo się zastanawiają, czy znajdą salę dla tych, którzy leżą na korytarzach.

Czyżby nagły przypływ troski o pacjentów? Jednak nie. Wszystko wyjaśnia jedna z salowych: "Pani minister przyjeżdża" - mówi, z zapałem czyszcząc podłogę. Nie omija też zakamarków przy ławkach ani załomów w ścianach. Już po chwili roznosi się wokół kwiatowy zapach, robi się też wyraźnie chłodniej. Okazuje się, że na wizytę ministra można włączyć nawet na co dzień niedziałającą klimatyzację.

Ale tak naprawdę żaden minister do szpitala nie jechał. To dziennikarze "Faktu" zadzwonili do szpitala. Podaliśmy się za pracownika sekretariatu minister zdrowia i uprzedziliśmy o wizycie Bardzo Ważnej Osoby. "Chodzi o to, żeby tam jakoś posprzątać ten oddział" - zaznaczył reporter "Faktu".







Reklama