W rozmowie z dziennikiem.pl Ilka przypomniał, że energetycy dwa lata temu przeprowadzili podobną akcję "selektywnego wyłączania prądu". Wówczas energii pozbawiono zakłady produkcyjne, które zalegały z płatnościami. "To były przerwy w dostawach trwające od godziny do dwóch" - mówi Grzegorz Ilke.

Na razie związkowcy straszą strajkiem ostrzegawczym. Jednak nie wykluczają strajku generalnego, który objąłby cały kraj.

Energetycy boją się, że zmiany w branży, jakie planuje rząd, pozbawią ich pracy. Chodzi o prywatyzacje polskich koncernów energetycznych, które w 70 procentach należą jeszcze do państwa. Związkowcy obawiają się, że gdy ich firmy wejdą na giełdę, trzeba będzie "odchudzić" je, by przekonać do siebie inwestorów. Co gorsza, nie wszyscy związkowcy mają dostać akcje pracownicze.

Ponadto, według energetyków, z prywatyzacją trzeba poczekać na lepszy moment. Ich zdaniem koncerny uzyskałyby teraz ze sprzedaży akcji zbyt mało pieniędzy, by pokryć niezbędne inwestycje. Ludzie boją się, że firmy uzupełnią puste kasy podwyżkami prądu. A to z kolei uderzy we wszystkich Polaków.

Dziś związkowcy z firm energetycznych manifestują w Warszawie. Trasa przemarszu zakłada "odwiedziny" w najważniejszych instytucjach państwowych.

Szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki "Solidarności" Kazimierz Grajcarek powiedział, że związkowcy przekażą petycję ze swoimi postulatami wicepremierowi, ministrowi gospodarki Waldemarowi Pawlakowi oraz szefowi resortu skarbu Aleksandrowi Gradowi.

Przedstawiciele "Solidarności" mówili pod Sejmem, że nie są winni rosnącym cenom energii. Chcą, żeby szanowano ich prawa pracownicze. Od rządu domagają się określenia przejrzystego programu dla polskiej energetyki, uwzględniającego interesy spółek tego sektora, pracowników i odbiorców energii.











Reklama