Ale wystarczyła jedna kontrola w szkole specjalnej w Nowym Sączu, by wykazać, że na 30 uczących się w niej cygańskich dzieci, jedynie troje jest opóźnionych w rozwoju, a reszta przebywa tam z powodu pochodzenia. Najmłodszy maluch miał zaledwie 7 lat.

Reklama

"Wystarczyło, że dziecko nie znało języka polskiego i od razu kierowano je do szkoły specjalnej, gdzie nie miało już szans na efektywną edukację" - mówi nam Elżbieta Mirga, która pełni funkcję pełnomocnika wojewody małopolskiego ds. mniejszości narodowych i etnicznych.

Maria Łój, jedyny we Wrocławiu nauczyciel wspomagający edukację romską, która referowała problem na spotkaniu w MSWiA, pytana, czy odsyłanie romskich dzieci do szkół specjalnych to częsty proceder, odpowiada krótko: "Bardzo częsty. Podejście jest takie, że najlepiej, jeśli romskiego dziecka nie ma w klasie. Bo wtedy szkoła pozbywa się kłopotu".

Strategia wyrzucania Cyganów ze szkoły ma długą komunistyczną tradycję. W latach 60. bywało, że Romów przenoszono do szkół specjalnych niejako z automatu. Roman Kwiatkowski, dziś prezes Stowarzyszenia Romów Polskich, sam padł ofiarą tej praktyki w 1968 r. "Później część z nas pokończyła studia, ale nie wszyscy mieli to szczęście" - mówi.

Reklama

Scenariusz jest prosty. Średnio po pół roku nauki w zerówce romskie dzieci trafiają na badania do poradni psychologiczno-pedagogicznych, gdzie dostają do rozwiązania testy standardowe dla dzieci polskich. Już sam fakt, że polecenia sformułowane są wyłącznie po polsku, często przekracza ich możliwości językowe. To otwiera drogę, by skierować je do szkół specjalnych. Procedura odbywa się wbrew postanowieniom "Programu na rzecz społeczności romskiej w Polsce", który stanowi wyraźnie, że w pierwszym okresie nauczania dzieci romskie mają być traktowane jako dwujęzyczne i dwukulturowe.

Jedną z ofiar tego procederu jest Bartek z Wałbrzycha. "Wezwali mnie do psychologa, pokazali mi zdjęcie konia i spytali co to za zwierzę, licząc na to, że nie znam słowa <koń>. Odpowiedziałem, że widzę psa. Kiedy psycholog dopytywał, czy to na pewno pies, odpowiedziałem: <Koń. Taki głupi jak ty>. Potem uciekłem" - opowiada. O swoich dalszych losach i swojej szkole nie chce rozmawiać.

Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego i członek rady Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, dodaje, że istnienie wydzielonych klas specjalnych, do których automatycznie kieruje się członków konkretnej grupy etnicznej, jest dyskryminacją. "Polscy Romowie, którym odbiera się szansę nauki z polskimi dziećmi, mogą dochodzić swoich praw w Europejskim Trybunale Praw Człowieka" - twierdzi.

Reklama

Najostrzej protestują członkowie romskiej inteligencji. Andrzej Mirga, polski Rom, etnograf po UJ i główny doradca ds. Romów w Biurze Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE w Warszawie, mówi: "To praktyki niegodne demokratycznego państwa".

W lipcu tego roku raport o sytuacji Romów w UE wydała Komisja Europejska. Jej zdaniem miliony mieszkających w Unii Romów podlegają ciągłej dyskryminacji, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i instytucjonalnym, a także dotknięte są daleko posuniętym wykluczeniem społecznym. Odpowiedzialnością za ten stan rzecz Komisja obarczyła państwa członkowskie.

p

Anna Monkos, Mateusz Weber: Członkowie organizacji romskich nazywają klasy romskie dyskryminacją sprzeczną z konstytucyjną zasadą równości. Jak pan na to zareaguje?
Janusz Kochanowski*: Możemy nazwać te klasy nie romskimi, tylko wyrównawczymi i problem znika. Oczywiście pozornie. Jednak nie wytaczajmy armat w postaci konstytucji, tylko zastanówmy się, jak pomóc romskim dzieciom. Przez pewien czas obserwowałem, jak w praktyce funkcjonują romskie klasy. Moim zdaniem ugruntowują dysproporcje w dostępie do wiedzy i stanowią niedopuszczalną segregację. Dzieci wychowują się w nich w izolacji, nie mając kontaktu ze swoimi polskimi rówieśnikami.

Ma pan pomysł na to, jak rozwiązać ten problem?
Dzieci romskie powinny uczyć się w polskich klasach, tak, żeby wtopiły się w resztę uczniów. Równolegle powinno się im organizować zajęcia wyrównawcze. Bo nawet kiedy romskie dziecko idzie do polskiej szkoły, nie zna języka polskiego, bo nie chodziło do przedszkola i nie miało gdzie się go nauczyć, różni się kulturowo, więc od razu jest kwalifikowane jako opóźnione. A ono po prostu nie jest dostosowane do naszego systemu edukacji. Uważam, że kardynalnym błędem jest uczenie romskich dzieci stricte według polskiego schematu nauczania. Ten program nie jest dla nich adekwatny. Trzeba zatroszczyć się o stworzenie właściwego dla nich modelu nauki, odpowiadającego ich właściwościom kulturowym. Niektóre grupy romskie świetnie dają sobie przecież radę. Trzeba starać się wyłuskiwać spośród nich talenty i stwarzać im możliwości rozwoju.

Więc co trzeba zrobić?
Zawsze byłem przekonany, że klucz do rozwiązania problemów społeczności romskiej jest w edukacji, w zrównaniu szans. Byłem w romskiej osadzie i widziałem, w jak niewyobrażalnych, urągających ludzkiej godności warunkach żyją ci ludzie. To wszystko bierze się z bezrobocia, braku zarobków. A u podłoża tego wszystkiego leżą braki w edukacji. Pamiętam niesamowite wrażenie, jakie zrobił na mnie widok młodych cygańskich dziewcząt, z ich oczu biła wiara, że świat stoi przed nimi otworem. A ja, widząc warunki, w jakich żyły, wiedziałem, że tak się nie stanie. Jeśli ktoś mieszka w tekturowej budzie, pójście do szkoły nawet nie przechodzi mu przez myśl. Żeby siąść do odrabiania lekcji, trzeba mieć stolik i krzesło. W XXI wieku trzeba w końcu przerwać ten zaklęty krąg. Zapewnić Romom ludzkie warunki życia.

Jednak edukacja romskich dzieci często nie jest ważna nawet dla ich rodziców.
W społeczności romskiej pojawiają się już, co prawda, ludzie z wyższym wykształceniem, ale problem polega na tym, że kiedy kończą studia, opuszczają swoje wioski i swoje środowisko. A najważniejsze są działania na rzecz ewolucyjnej zmiany samego romskiego środowiska.

* Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich