"Trzydziestoletni spadochroniarz przechadza się między ciałami i fragmentami ciał zabitych talibów. Na ramieniu ma biało-czerwoną flagę i trupią główkę ze skrzyżowanymi szablami na czarnym tle. Jego wzrok zatrzymuje się na trupie partyzanta leżącego na wznak, którego twarz wykrzywił pośmiertny grymas. Komandos zdejmuje z ramienia beryla i przystawia do głowy martwego Afgańczyka. Pozuje, uśmiecha się. Jego kolega robi mu zdjęcie z komórki" - tak "Gazeta Wyborcza" opisuje okoliczności zrobienia zdjęcia. A jego bohaterem jest trzydziestoletni spadochroniarz - "jeden z siódemki z Nangar Khel".
Znieważenie zwłok to, jak pisze "Gazeta Wyborcza", nowy wątek śledztwa w znanej sprawie ostrzelania afgańskiej wioski. Zdjęcie miało być zrobione na jednej z akcji plutonu dowodzonego przez porucznika Łukasza Bywalca. To ten sam oddział, który przeprowadził tragiczny w skutkach ostrzał w Nangar Khel.
Porucznik Bywalec w rozmowie z gazetą mówi, że na akcji, kiedy zrobiono zdjęcie, go nie było. Jego pluton został wtedy wezwany do udokumentowania i "posprzątania" po amerykańskim ataku. Robiono zdjęcia zwłok talibów, a potem pakowano je do worków. "Fakt, jeden z naszych podszedł do trupa i kazał sobie robić zdjęcia. Stanął przy nim i mierzył do zmasakrowanych zwłok z karabinu" - mówi gazecie.
Dziennikarze "Wyborczej" twierdzą, że takie zdjęcia to dla polskich żołnierzy nic nowego. Wielu z nich ma je na swoich laptopach. "Widzieliśmy fotografie okrwawionych ciał, przy których uśmiechali się żołnierze z minami zwycięzców" - piszą.