Zaczęło się już w ubiegły piątek, gdy dyrektor sieci Bonus za pośrednictwem kontrolowanego przez nią tabloidu zaapelował do mieszkańców, żeby kupowali już produkty...na święta. "Nie będziemy na razie sprowadzać towarów z zagranicy z powodu kłopotów z walutą, więc lepiej się zabezpieczyć" - ogłosił.
Ten chwyt marketingowy poskutkował - w sklepach z żywnością pojawiły się setki osób. I co ciekawe Polacy, część z nich pamiętająca kryzys lat 80. i puste półki, byli tam pierwsi. "Polacy masowo rzucili się zwłaszcza do sklepów z tanim jedzeniem" - opowiada jeden z nich. Efekt był szokujący. "W poniedziałek w moim lokalnym sklepie zaczęło już brakować mrożonego chleba, makaronów i piwa. Sam kupiłem parę puszek, tak na wszelki wypadek" - relacjonuje.
W tym samym czasie media podawały już wiadomości: Islandia pierwszą ofiarą światowego kryzysu, rzekoma 4-miliardowa pożyczka od Rosji, która miała ją uratować, okazała się fikcją. A gazety zapełniały się nagłówkami wróżącymi niegdysiejszej ojczyźnie spokoju i dobrobytu bankructwo. Problem w tym, że Islandczycy nigdy nie zaznali kryzysu - Polacy, około 5 proc. mieszkańców wyspy, znają go często z własnych przeżyć w Polsce.
Mirek Luczyński z Centrum Wielokulturowego Attus w Rejkjawiku przyznaje, że u części Polaków zaczynają być widoczne pierwsze objawy paniki. "Od kilku dni telefon w naszym centrum dzwoni niemal bez przerwy, ludzie skarżą się, że firmy spóźniają się z wypłatą pensji. Część boi się, że nie będzie mogła wyjąć pieniędzy z banku, inni, że sklepy przestaną sprzedawać jedzenie" - opowiada.
Dla uspokojenia nastrojów islandzki rząd zdecydował się na bezprecedensowe posunięcie - wydrukowanie w języku polskim ogłoszenia w jednym z największych islandzkich dzienników. Poinformował w nim o uchwaleniu przez parlament ustawy, która ma złagodzić objawy kryzysu. Oznajmił również (cytownia oryginalna), że "stan rachunków w bankach krajowych, funduszy oszczędnościowych i ich filii w całym kraju są w pełni bezpieczne" oraz, że "nadal możliwe jest ubieganie się o pożyczki". Ogłoszenie kończy zapewnienie, że rząd "dokłada wszelkich starań do tego, aby klienci banków odczuwali w jak najmniejszym stopniu te zmiany, które zaszły".
Z Islandią od dłuższego czasu coś jednak dzieje się nie tak. Jeszcze kilka miesięcy temu po informacjach o zarobkowym eldorado, islandzkie biura pracy wypełniły się Polakami. W całej Islandii pracuje ich teraz prawdopodobnie od 12 do 16 tysięcy. A prognozy mówią, że kryzysu najbardziej przestraszą się pracownicy sezonowi.
Samotni mężczyźni, którzy przyjechali tutaj żeby zarobić, na pewno uciekną. Przy wciąż wahającym się kursie korony, Islandia przestała im się po prostu opłacać - prognozuje Mirek, który w Rejkjawiku mieszka już dziesięć lat.
Ale nie wszyscy Polacy dają się ponieść kryzysowej panice. Katarzyna Mazur-Pytlowany, inżynier z Krakowa, która przyjechała na wyspę półtora roku temu wierzy, że sytuacja szybko się unormuje. "Ja i moja rodzina nie panikujemy, bo i tak musimy tu zostać - mamy dziecko, zobowiązania. Pomimo alarmujących ogłoszeń w prasie, na razie zrobiłam tylko zdroworozsądkowe zapasy makaronu i mąki do chleba. A co będzie dalej, zobaczymy" - mówi.
Ale ci, którzy sami nie spanikowali, zaczęli odbierać maile i telefony z Polski. Media podały, że Islandia bankrutuje, a co się dzieje w bankrutującym kraju nikt nie wie. "Mama obiecała mi dosłać paczkę z polskim jedzeniem" - mówi Iwona, która w Rejkjawiku studiuje zarządzanie.