Zainteresowanych pracą w ojczyźnie jest tak wielu, że firmy rekrutacyjne na Wyspach zaczęły już przedstawiać oferty zatrudnienia z Polski. Na jedną przypada nawet kilkudziesięciu chętnych.

Reklama

"Wszyscy siedzimy jak na bombie zegarowej. Najgorsze są poniedziałki, gdy zarządy po weekendowych obradach ogłaszają strategiczne decyzje" - mówi Tomek, który od czterech lat pracuje w jednym z większych banków inwestycyjnych działających w nowej dzielnicy finansowej Londynu Canary Wharf.

On i inni zatrudnieni w londyńskich bankach Polacy mają się czego obawiać. Według szacunków Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu w ciągu ostatnich trzech miesięcy tamtejsze instytucje finansowe zwolniły ok. 8 tys. pracowników - nie tylko bankowców, ale również informatyków i księgowych.

Największe powody do obaw mają jednak budowlańcy. Jedna z największych instytucji finansowych na Wyspach - Royal Bank of Scotland - oszacowała niedawno, że do końca przyszłego roku na Wyspach pracę straci 700 tys. osób - głównie w budownictwie.

Firmy budowlane mają kłopoty, bo banki nie chcą już udzielać kredytów deweloperom. "Nam i wielu innym przedsiębiorstwom z branży zabraknie niedługo pieniędzy na normalne prowadzenie firmy" - przewiduje właściciel jednej z londyńskich firm budowanych Chris Ruszczyński.

Reklama

Sporą część zwalnianych z pewnością stanowić będą Polacy, których według różnych szacunków pracuje na Wyspach od 900 tys. do nawet 1,2 mln. Według profesor Krystyny Iglickiej, eksperta od imigracji zarobkowej z Centrum Stosunków Międzynarodowych, redukcje mogą dotknąć nawet 360 tys. z nich.

Ale nie tylko finansistom i budowlańcom zagląda w oczy widmo bezrobocia. Źle dzieje się też w gastronomii, bo szukający gwałtownie oszczędności mieszkańcy Wysp mniej chętnie niż kiedyś zaglądają do barów i restauracji. W niektórych lokalach liczba klientów spadła nawet o połowę. Z tego powodu z pracą we włoskiej restauracji w szkockim Aberdeen dwa dni temu pożegnał się 25-letni Bartek. "Restauracja przestała przynosić zyski, więc właściciele w ciągu miesiąca zwolnili już cztery osoby, czyli połowę obsługi" - mówi.

Reklama

Niektórzy Polacy nie czekają, aż dosięgną ich redukcje etatów i zaczynają na własną rękę szukać pracy. Głównie w Polsce, którą według prognoz specjalistów światowe turbulencje dotkną w dużo mniejszym stopniu. Z firmy Ruszczyńskiego w ciągu ostatnich miesięcy zwolniło się 30 z 50 Polaków. Wszyscy wrócili do Polski. "Ci, których nie trzymają w Anglii rodziny i kredyty, pewnie dalej będą wyjeżdżać" - twierdzi przedsiębiorca.

Na rozwój wypadków nie czekają również bankowcy. Robert Matusiak kilka dni temu zamienił pracę w banku inwestycyjnym w Londynie na etat w jednej z instytucji finansowych w Warszawie. "W Wielkiej Brytanii sytuacja jest niepewna, a w Polsce dostałem lepszą pensję i awans" - mówi Matusiak.

Na zawirowaniach na rynku pracy korzystają agencje zatrudnienia, które zaczęły wystawiać oferty pracy z Polski. Zainteresowanie, szczególnie wśród bankowców, jest ogromne. "Na każde ogłoszenie o pracy w Polsce od razu dostajemy kilkadziesiąt CV" - mówi pracownik londyńskiej firmy rekrutującej ludzi do sektora finansowego.

Część Polaków twierdzi jednak, że zostanie na Wyspach nawet mimo kryzysu. "Anglia w kryzysie jest i tak dużo bardziej opłacalna niż Polska podczas boomu gospodarczego" - twierdzi z uśmiechem Łukasz, który od pięciu lat pracuje w Manchesterze jako informatyk.

Zdaniem prof. Krystyny Iglickiej w Wielkiej Brytanii zostaną osoby z wysokimi kwalifikacjami, które jeśli nawet stracą pracę, to szybko znajdą kolejną. "W dramatycznej sytuacji znajdą się natomiast specjaliści od zarządzania, administracji czy nawet bankowości, ale gorzej wykształceni. Oni nawet po powrocie do Polski mogą zasilić szeregi bezrobotnych" - przewiduje specjalistka.