"Ostateczna decyzja zapadnie, kiedy będziemy znali szacunki kosztów" - mówi DZIENNIKOWI szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski. Te w przeciągu dwóch tygodni ma przedstawić resort zdrowia. Sprawa budzi ostre kontrowersje, także w Platformie Obywatelskiej.
Środowa deklaracja premiera, że "zapłodnienie metodą in vitro będzie w Polsce legalne, częściowo refundowane, a zarodki będą prawnie chronione", otworzyła dyskusję o sztucznym zapłodnieniu. Z informacji DZIENNIKA wynika, że Narodowy Fundusz Zdrowia chciałby ograniczenia liczby par, które miałyby dostęp do refundacji, np. dzięki drobiazgowo wyliczonym kryteriom medycznym. Fundusz chciałby też wyznaczenia jedynie kilku ośrodków, w których można by skorzystać z dofinansowanego in vitro. Minister zdrowia Ewa Kopacz postuluje coś dokładnie przeciwnego: chce, by sztuczne zapłodnienie stało się dostępne dla wszystkich par, dla których jest to ostatnia szansa na posiadanie potomstwa.
"Premier podziela wizję pani minister" - mówi nam przewodniczący klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski. I dodaje: "Może być tak, że sztuczne zapłodnienie będzie refundowane nie częściowo, ale całkowicie. Ostateczna decyzja zapadnie, kiedy będziemy znali szacunki kosztów".
Sam Chlebowski jest zwolennikiem całkowitej refundacji, bo - jak tłumaczy - dopiero taka opcja da szansę naprawdę powszechnego dostępu do tej metody leczenia niepłodności. Innego zdania jest Joanna Mucha, sekretarz komisji bioetycznej, która przygotowała dla premiera rekomendacje ustawowych regulacji.
"Jeśli państwo finansowałoby w całości zarówno procedurę, jak i leki, założę się, że nagle u wszystkich pacjentek koszty leków podskoczyłyby do ceny maksymalnej i powstałby czarny rynek" - mówi Mucha.
Racji Chlebowskiego broni jednak przewodnicząca Parlamentarnej Grupy Kobiet Magdalena Kochan. "Niski przyrost naturalny spędza rządowi sen z powiek. Całkowicie refundowane in vitro to jeden ze sposobów poprawiania poziomu dzietności" - mówi.
Lewica, która już kilka miesięcy temu złożyła projekt ustawy refundacyjnej, zakładała, że koszty refundacji mogą wynieść 250 mln zł rocznie. "Myślę, że to przeszacowana kwota i refundacja in vitro może kosztować mniej" - mówi wiceszef Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego Tomasz Niemiec.
Prof. Marian Szamatowicz, jeden z prekursorów metody in vitro w Polsce, szacuje, że całkowita refundacja to koszt ok. 100 mln zł rocznie. "Biorąc pod uwagę wydatki na ochronę zdrowia w Polsce, to naprawdę nie są wielkie pieniądze" - mówi Szamatowicz.
p
Rozmowa z Jarosławem Gowinem, szefem zespołu ds. bioetyki, członkiem zarządu Platformy Obywatelskiej.
Bogumił Łoziński: Premier powierzył panu konsultację w Sejmie projektu ustawy o in vitro. Jakie regulacje przedstawi pan klubom parlamentarnym?
Jarosław Gowin: Przede wszystkim zaproponuję bezwzględny zakaz tworzenia zarodków nadliczbowych. Będzie też zapis, że z in vitro mogą korzystać tylko małżeństwa, ponieważ uważam, że państwo powinno wspierać instytucję rodziny. W ustawie znajdzie się także zakaz eksperymentów na ludzkich zarodkach czy klonowania terapeutycznego, ponieważ zgoda na nie to otwarcie bioetycznej puszki Pandory. O innych szczegółach na razie nie chcę mówić, ponieważ najpierw powinni się z nimi zapoznać przedstawiciele poszczególnych klubów.
Czy premier zgadza się z tymi rozwiązaniami?
Premier chce przede wszystkim wypełnienia tej skandalicznej moralnie luki prawnej, która dotyczy zapłodnienia in vitro i innych problemów bioetycznych. Przede mną postawił zadanie wypracowania trwałego kompromisu politycznego, podobnego do tego, jaki udało się osiągnąć w sprawie przerywania ciąży. Za szczegółowy kształt tego kompromisu to ja ponoszę odpowiedzialność. Ale oczywiście pan premier zna moje poglądy i, jak sądzę, podziela ich kierunek.
Dlaczego projekt nie jest zgłaszany jako rządowy, skoro powstał na polecenie premiera?
To moja propozycja, zaakceptowana przez premiera. W kwestiach bioetycznych nie da się uniknąć sporów światopoglądowych, które mogą mieć ostry charakter. W interesie państwa leży możliwie maksymalne wyłączenie rządu z tych sporów. Lepiej, aby ciężar odpowiedzialności za rozwiązanie sprawy in vitro wziął na siebie klub Platformy Obywatelskiej.
Czy zapowiedziana przez premiera refundacja in vitro jest kartą przetargową w kompromisie - refundacja za zakaz tworzenia zarodków nadliczbowych?
Nie. W sprawach bioetycznych nie powinno się prowadzić targów politycznych. Łącząc sprawę zakazu tworzenia zarodków nadliczbowych z refundacją, premier szuka dobrego kompromisu społecznego i stara się o najlepsze rozwiązanie z moralnego punktu widzenia. Dopóki w odniesieniu do sztucznego zapłodnienia nie obowiązywały żadne regulacje, refundowanie tej metody byłoby nie tylko sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale wręcz niemoralne. Z pieniędzy osób, którzy nie akceptują tej metody, czyli sporej części wspólnoty katolickiej w Polsce, byłyby finansowane zabiegi, przy których nie respektuje się żadnych zasad. Natomiast w sytuacji, w której prawo otoczy możliwie największą ochroną życie i godność embrionów, nie widzę poważnych moralnych przeciwwskazań, aby nie refundować zabiegów małżeństwom dotkniętym dramatem bezpłodności.
Czy refundacja jest elementem proponowanej przez pana ustawy?
Nie. Określenie zasad refundacji to zadanie ministerstwa zdrowia. Moja ustawa dotyczy kwestii zasadniczych z moralnego punktu, a nie tego, które zabiegi i w jakim stopniu będą finansowane przez państwo. Wydaje mi się zresztą, że wprowadzenie refundacji będzie możliwe bez specjalnej ustawy, na mocy rozporządzenia.
Jak będzie pan przekonywał do projektu lewicę, która twierdzi, że nie zaakceptuje zakazu tworzenia ludzkich zarodków?
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że pełne porozumienie w parlamencie nie będzie możliwe. No bo jak przekonać zarazem posłankę Senyszyn i posłankę Sobecką? Ale krytyków moich propozycji, zarówno tych z lewej, jak i tych z prawej strony, chcę przekonać do jednego - każda regulacja jest lepsza niż utrzymywanie status quo, kiedy z powodu braku regulacji wszystko wolno i za szkłem w laboratoriach naukowców czy w klinikach medycznych mogą się dziać - i często dzieją - rzeczy straszne. Radykałom z jednej i drugiej strony pewnie nie trafi to do przekonania. Ale zarówno w klubie lewicy, jak i w klubie PiS jest wiele osób o poglądach umiarkowanych. Mam nadzieję, że zdecydują się poprzeć moje rozwiązania. Sporu światopoglądowego na pewno nie unikniemy, ważne jednak, aby nie przerodził się on, jak powiedział premier Tusk, w zimną wojnę religijną.
Zwolennikom mrożenia zarodków chcę też powiedzieć, że nauka stoi po stronie życia. Są już skuteczne metody mrożenia nie zarodków, lecz komórek jajowych, co z jednej strony zapobiega konieczności szkodliwej dla zdrowia hormonalnej stymulacji kobiet, a z drugiej nie budzi kontrowersji moralnych.
W pana własnej partii pojawiają się pytania, dlaczego in vitro ma być tylko dla małżeństw?
Ponieważ dziecko wychowuje się lepiej w pełnej rodzinie, a małżeństwo daje większe gwarancje, że tak się stanie. W obliczu dokonującej się w wielu krajach rewolucji obyczajowej, która podważa tradycyjną moralność, jest ważne, aby Polska dała wyraźny sygnał, że popiera instytucję rodziny, która w najpełniejszy sposób zapewnia przestrzeganie praw dziecka.
Posłowie PiS deklarują, że w sprawie regulacji o in vitro poczekają na opinię Episkopatu. Biskupi czekają z zajęciem stanowiska na oficjalne ogłoszenie projektu. Jednak przypominają, że Kościół jest przeciwny in vitro, bo w czasie tej metody człowiek poczyna się w niegodnych, sztucznych warunkach i dochodzi do zabijania ludzkich zarodków. Czy pana ustawa w jakimś stopniu bierze pod uwagę zastrzeżenia Kościoła?
Jak powiedziałem, z moralnego punktu widzenia najgorszy jest stan obecny, stan całkowitego bezprawia, w którym najbardziej pokrzywdzeni są najsłabsi, czyli ludzkie embriony. Każda regulacja, która ten stan ograniczy, jest krokiem w dobrą stronę. Moje propozycje ośmielę się uznać za duży krok w stronę oczekiwaną przez Kościół. Zdaję sobie sprawę, że Episkopat nie może pochwalić ustawy, którą przedłożę Sejmowi, bowiem zakłada ona legalizację metody in vitro. Ale przecież metoda ta jest tak czy inaczej powszechnie w Polsce stosowana. Skoro nie da się jej zakazać, to trzeba nadać jej cywilizowany charakter. Wierzę, że biskupi podzielą ten punkt widzenia.
Czy pana propozycje pozwolą uniknąć takich sporów światopoglądowych jak w sprawie ochrony życia na początku lat 90.?
Oczywiście takie ryzyko istnieje. Dlatego wszystkie poprzednie ekipy rządowe przez kilkanaście lat uchylały się od rozwiązania tego problemu. Po prostu brakowało im odwagi. Wierzę, że cała obecna koalicja rządowa wykaże się taką odwagą jak Donald Tusk. I wierzę, że opozycja, niezależnie od rozmaitych zastrzeżeń, które wywoła w jej szeregach projekt ustawy, wykaże się odpowiedzialnością za dobro wspólne, że będziemy się spierać rzetelnie, to znaczy unikać postawy konfrontacyjnej.
Publicystka Gazety Wyborczej określiła pana propozycję: kompromis nieludzki i sprzeczny z wiedzą medyczną, zaś publicysta Naszego Dziennika pisze o pana działalności: niekatolicki katolik ze śmiercionośnym kompromisem w tle. Zaczyna się wojna ideologiczna?
A czy ludzkie jest tolerowanie obecnego stanu, kiedy prawa ludzkich embrionów, ale także prawa pacjentek nie są w żaden sposób chronione? Środowiska lewicowo-liberalne długo były w Polsce u władzy, ale nie zrobiły nic, aby ucywilizować dziedzinę in vitro. A z drugiej strony, czy wierność nauczaniu Kościoła ma polegać na bronieniu rozwiązań idealnych, które są niemożliwe? Polityka jest sztuką tego, co jest możliwe. Cóż po deklaracjach wierności nauczaniu Kościoła, jeśli nie przekładają się one na skutki prawne? Moim zdaniem taka postawa w praktyce otwiera drogę nihilizmowi. Mam nadzieję, że tak skrajnych komentarzy jak te, które pan przytoczył, będzie w tej debacie niewiele.
A czy nie obawia się pan, że Donald Tusk wobec możliwych sporów światopoglądowych wycofa się z prac nad in vitro?
Po licznych rozmowach z Donaldem Tuskiem wiem, że ma on silne i jasne przekonania w kwestiach bioetyki, że jest gotów ich bronić nawet za cenę spadku popularności. Obaj zdajemy sobie sprawę z podjętego ryzyka. Ja sam mam też świadomość, że w sensie politycznym stracę, będę atakowany ze wszystkich stron.
Myślę, że dla Platformy, dla rządu sprawa in vitro to dobra okazja, aby dowieść nieprawdziwości zarzutów, że chcemy tylko administrować, że unikamy trudnych decyzji. To będzie ryzykowna decyzja i trudna debata, ale sprawa jest zbyt poważna, aby chować głowę w piasek.
Kiedy możemy się spodziewać ustawy?
W tym tygodniu chcę spotkać się z kierownictwem wszystkich klubów i kół parlamentarnych, aby przedstawić istotę projektu i wyjaśnić wątpliwości. Zakładam, że ustawa będzie miała większość parlamentarną, bo nie wyobrażam sobie, aby Platforma czy PSL zdystansowały się wobec projektu, który jest wypełnieniem misji powierzonej mi przez Donalda Tuska, a więc w sprawie, w którą premier osobiście zaangażował swój autorytet. Po nadaniu ustawie ostatecznego kształtu Platforma zwróci się do marszałka Sejmu o powołanie nadzwyczajnej komisji, która w pilnym trybie przeprowadziłaby wszystkie procedury ustawowe. Mam nadzieję, że prace w parlamencie uda się zakończyć jeszcze na początku 2009 roku.