W zesżłym tygodniu ekipa filmowa, kręciła zdjęcia do ostatniego odcinka telewizyjnej epopei o losach polskiej emigracji na Wyspach. Filmowcy pojawili w szpitalu w podwarszawskim Grodzisku Mazowieckim, który "gra" w serialu londyńską klinikę. Widzowie zobaczą go dopiero w styczniu. Ale telewizja już szykuje się do kolejnej serii.

Reklama

"Londyńczycy" były jednym z najpopularniejszych seriali w tym sezonie. Dla porównania TVN-owską produkcją "Twarzą w twarz" z Pawłem Małaszyńskim w roli głównej oglądało niewiele ponad 2 milony widzów.

Nas interesuje w "Londyńczykach" pionierskie rozwiązanie: w serialu, granym w części po angielsku, nie ma lektora, tylko napisy. O to od wielu miesięcy walczą DZIENNIK i dziennik.pl.

p

BARBARA SOWA: Jest Pan twórcą pionierskiego przedsięwzięcia. "Londyńczycy" to pierwszy serial w historii TVP, gdzie zamiast lektora pojawiły się napisy. Kto wpadł na ten pomysł?
GREG ZGLIŃSKI*: Od początku twierdziliśmy, że za wszelką cenę trzeba zachować oryginalną wersję językową. Sam bardzo naciskałem, żeby ten pomysł przeforsować. Lektor zabija film.

Reklama

Przez niego nie słychać ścieżki dźwiękowej, dialogów. A przecież często nie jest tak ważne, co mówią bohaterowie, ale to w jaki sposób to robią, jaki mają ton głosu. Nie mówiąc już o muzyce.

Telewizja nie stawiała oporów?
Jak zawsze z takimi nowatorskimi projektami opory były, ale jak pokazaliśmy gotowe nagranie pierwszego odcinka z napisami udało nam się przekonać przedstawicieli TVP.

Reklama

Pomysł podchwyciła producentka i udało się przekonać szefostwo. Choć oczywiście na początku tłumaczenia były takie, że widz tego nie przyjmie, bo jest leniwy, przyzwyczajony do lektora i nie chce mu sie czytać.

Jak widać te obawy się nie sprawdziły. Serial ogląda ponad 4 mln widzów.
To w dużej mierze zasługa tematu młodej emigracji, który trafia do bardzo wielu grup odbiorców. "Londyńczyków" oglądają zarówno młodzi ludzie, którzy byli na Wyspach lub mają tam znajomych, jak i starsi, np. rodzice, których dzieci wyemigrowały. Niestety wydaje mi się, że telewizja zgodziła się na napisy tylko dlatego, że główni bohaterowie rozmawiają po polsku, angielskie dialogi wypełniają tylko część filmu, dość dużą, ale jednak. Gdyby "Jedynka" miała wyświetlać anglojęzyczną produkcję w oryginalnej wersji, to pewnie decyzja byłaby zgoła inna. Nadawcom zależy przede wszystkim na oglądalności, a ta niestety w przypadku emitowania filmów w oryginalnej wersji mogłaby być niższa, bo nasz widz nie jest przyzwyczajony do czytania.

Przyzwyczajenia można zmienić.
Oczywiście. Ale uważam, że ta sprawą odgórnie powinno zająć się Ministerstwo Kultury. Napisy powinny zostać telewizjom narzucone, bo inaczej nic sie nie zmieni. A to przecież nie tylko kwestia estetyki ale kultorowych i cywilizacyjnych wyzwań. Wystarczy spojrzeć na kraje skandynawskie. Dzięki temu, że w telewizji puszczane są filmy w oryginalnej wersji językowej znajomość angielskiego jest tam na bardzo wysokim poziomie. Polska o takich wynikach na razie może tylko pomarzyć. Tylko czy znajdzie się ktoś odważny, kto się tego podejmie?