Dzień pierwszy
Życie bez gotówki rozpoczyna się punktualnie o 6:30. W portfelu nie mam ani złotówki. Zadanie numer jeden: kupić śniadanie, mleko i gazety. Śniadania nie będzie - w osiedlowym sklepiku, w którym codziennie robiłam zakupy obowiązuje gotówka. "Kartą to może pani sobie w hipermarkecie płacić" - tylko tyle usłyszałam od sprzedawcy. Ale i w markecie się nie udało - najbliżej jest Biedronka, a w niej terminalu nie ma.

Reklama

Dopiero po kilku dniach zorientuję się, że w pobliżu jest sklep, ale przyjmuje płatności powyżej 15 złotych. Jeżeli chcę kupić gazetę, muszę dołożyć chusteczki do nosa, gumy do żucia i czekoladowego batonika. Albo zrezygnować z zakupów. Do końca dnia zaliczę jeszcze nieudane próby kupna biletu autobusowego (pojechałam na gapę) oraz wizytę na basenie, z której musiałam zrezygnować, gdy zażądano ode mnie gotówki.

Dzień drugi
Najpierw poczta - obiecałam znajomej z Londynu, że podeślę jej książki. Podeszłam do okienka i ... tak! Jest terminal! Ledwie jednak wyciągnęłam kartę z portfela, gdy mająca obsłużyć mnie kobieta protekcjonalnym tonem wycedziła: "Nie radzę. Za rogiem jest bankomat, lepiej pójść i wypłacić gotówkę". Okazuje się, że na poczcie bez prowizji płacić kartą mogą jedynie klienci Banku Pocztowego. Reszta płaci tak, jakby korzystała... z bankomatu obcego banku, czyli dużo za dużo.

Później było tylko gorzej: chciałam w imieniu siostry zapłacić za egzamin na prawo jazdy w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Warszawie - nie ma możliwości. Postanowiłam sprawdzać dalej: wydanie aktu urodzenia w Urzędzie Stanu Cywilnego - to samo, wyrobienie dowodu osobistego - tylko gotówka. Czynsz za mieszkanie... Hm, może kiedyś?

Dzień trzeci
Zaspałam i nie zjadłam śniadania. Efekt - zero szans na kanapkę, albo chociażby batonik z automatu. Brak gotówki mocno dopiekł mi również podczas wypadu samochodem do centrum. W warszawskich parkomatach co prawda można płacić kartami, ale tylko tymi, które pełnią rolę biletów komunikacji miejskiej. Na szczęście strażnicy mieli tego dnia inne problemy na głowie, niż kontrolowanie mojego auta. Tłumaczenia "bo nie mogłam zapłacić kartą" nie przyjęliby ze zrozumieniem.

Ale już w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego było mniej różowo. Po godzinie myszkowaniana w katalogach dowiedziałam się, że muszę zapłacić 1,5 zł kary za nieterminowe zwrócenie poprzednich lektur. Gotówką oczywiście. Z biblioteki wyszłam z pustymi rękami.

Sukces odniosłam dopiero na dworcu PKP. I to względny. W pierwszej kasie na Centralnym dowiedziałam się, że płacić można tylko gotówką, w drugiej to samo, w trzeciej spotkał mnie złowrogi wzrok kasjerki. "Przecież ogłaszałam, że u mnie nie można płacić kartą, bo terminal popsuty. Proszę słuchać co mówię" - usłyszałam. W czwartym okienku kupiłam wreszcie upragniony bilet.

Reklama

Dzień czwarty
Zaczynam tęsknić za gotówką. Co prawda obiad w pizzerii się udał, bo mogłam zapłacić kartą, ale wypad do antykwariatu okazał się totalną porażką. Zresztą nawet nie spodziewałam się, że ktokolwiek będzie tam na mnie czekał z terminalem.

Dzień piąty
Niedobrze. Brak pieniędzy zaczyna negatywnie wpływać na kontakty ze znajomymi. W sklepie na osiedlu obrazili się na mnie, że już do nich nie przychodzę, w pracy krzywo na mnie patrzą, bo ciągle trzeba mi stawiać kanapki, a mieszkająca za granicą mama krzywi się, bo znów jej czegoś nie załatwiłam w urzędzie. Chcę gotówki!

Dzień szósty
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poszłam po zakupy do Hali Banacha. To mój ulubiony bazar, w którym można kupić niemal wszystko, ale za gotówkę. Posiadacz kawałka plastiku z napisem Visa lub Mastercard od razu może się poddać. Zrezygnowana idę do centrum handlowego. Tam wszystko jest w zasięgu ręki i karty. Pralnia, fryzjer, sklepy z kosmetykami i ubraniami, nawet cukiernia i salonik z gazetami.

Wieczorem zeszłam na ziemię. Wybrałam się na łyżwy i znów musiałam się zapożyczyć. Moje 8 złotych za wstęp na lodowisko, 5 złotych za łyżwy plus 6 złotych za kawę zapłacili znajomi.

Dzień siódmy
Ostatni dzień. Na razie posługując się kartą zapożyczyłam się u znajomych, trzy razy złamałam prawo, musiałam zrezygnować z kupienia co najmniej kilkunastu rzeczy, poza tym chodziłam głodna no i straciłam kilka godzin błądząc od sklepu do sklepu i od okienka do okienka. Nareszcie mogę wyjąć z bankomatu gotówkę. Co za ulga!