Warszawska terapeutka Anna Maria Ciechowicz ma już kilku pacjentów, którzy przyszli do jej gabinetu, bo nie radzą sobie z kryzysem. ”Stracili pracę albo pieniądze na giełdzie i są tym mocno załamani. Otwarcie przyznają, że wyładowują swoje frustracje na rodzinie” - mówi psycholog. I dodaje, że na razie nie prowadziła jeszcze kryzysowej terapii dla całej rodziny, ale to tylko kwestia czasu. ”Worek z problemami dopiero się rozwiąże. Rodziny w końcu zdadzą sobie sprawę, że to nie są przejściowe trudności i trzeba poprosić o pomoc specjalistę” - uważa Ciechowicz.

Reklama

Problem polega na tym, że Polacy zupełnie nie są przygotowani do radzenia sobie z takimi trudnościami. ”Przyzwyczaili się do życia ponad stan i dobrobytu. Na dodatek nie potrafią rozmawiać o problemach, zwłaszcza finansowych i gdy takie pojawiają się na horyzoncie, zbyt szybko wpadają w panikę” - mówi prof. Zbigniew Nęcki, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Na kryzysową depresję cierpi od kilku tygodni mąż 40-letniej Grażyny, copywritera z Warszawy.
”To fakt, że raty naszych kredytów znacząco wzrosły, a oszczędności zainwestowane w fundusze częściowo przepadły. Ale wciąż mamy jeszcze z czego żyć, a tymczasem on zachowuje się tak, jakby niedługo miał nadejść koniec świata” - żali się kobieta. Grażyna nie ma co liczyć na wsparcie ze strony męża, bo on wpada w przygnębienie po każdej, najmniejszej nawet wzmiance o pieniądzach. Na dodatek żąda, by wszyscy członkowie rodziny oszczędzali na każdym kroku. A o urlopie nie chce nawet słyszeć.

Bo - jak mówi prof. Nęcki - Polacy nie radzą sobie nawet z czysto hipotetycznym zagrożeniem. I zamiast cieszyć się, że kryzys ich nie dotknął, zaczynają na wszelki wypadek panikować.
”Wyobraźnia podsuwa nam zawsze najgorsze scenariusze. Dlatego o wiele lepiej jest walczyć z realnym problemem niż z urojonym widmem” - uważa Nęcki.

37-letni Tomasz, audytor z Gdyni, należy do tych Polaków, którzy jeszcze nie odczuli złej koniunktury w gospodarce. ”Nie straciłem pracy, nie mamy z żoną rat kredytu, których nie możemy spłacić, jestem dobrym i cenionym fachowcem. Ale to nie zmienia faktu, że czuję gorący oddech recesji na swoim karku” - tłumaczy. Dlaczego? Bo codziennie o niej słyszy. ”Artykuły w prasie, materiały w telewizji, audycje w radio, a wszędzie opowieści o firmach, które bankrutują, ludziach, którzy stracili pracę. I jeszcze te firmowe plotki o ogromnej redukcji. Nawet, gdybym chciał się od tego odciąć, nie mogę” - mówi mężczyzna.

Tomasz od kilku miesięcy żyje w oczekiwaniu na ”nieuniknioną katastrofę”. Stres potęguje to, że jest jedynym żywicielem rodziny. ”Czasem wystarczy naprawdę głupstwo, abym wybuchnął. Ostatnio pokłóciliśmy się z żoną o to, że kupiła nową pralkę, chociaż wcześniej to razem uzgodniliśmy. Krzyczę też na moją nastoletnią córkę, gdy prosi o jakieś drobne pieniądze. Parę dni temu zrobiłem jej wręcz awanturę, że puści nas z torbami” - opowiada. Gdy opada napięcie, Tomasz bardzo żałuje, że nie potrafił nad sobą zapanować.

Co na to wszystko eksperci? Przyznają wprawdzie, że kryzysu nie można bagatelizować, ale zalecają też spokój i zdrowy rozsądek. ”Trzeba działać wspólnie z najbliższymi, a nie wzajemnie przerzucać na siebie winę, inaczej zrobi się z tego walka w emocjonalnej piaskownicy, a wiele rodzin może nie przetrwać tej szarpaniny” - ostrzega prof. Nęcki.

Reklama

MAGDALENA JANCZEWSKA: Co gorsze - w panice oczekiwać nadciągającego kryzysu czy go doświadczać?
ANNA DZIERŻAWSKA-POPIOŁEK*:
To tak jak z wizytą u dentysty - o wiele gorsze jest czekanie przed gabinetem niż sam zabieg. Dlatego może okazać się, że okres, gdy spodziewamy się, że możemy stracić pracę czy też nie damy sobie rady ze spłatą rat, jest dla rodziny o wiele bardziej destrukcyjny niż sam kryzys.

Tak destrukcyjny, że może spowodować rozpad rodziny?
Wszystko zależy od tego, jak silne były w niej relacje. Kryzys sam w sobie nie może być powodem rozstania. Nie jest czynnikiem koniecznym, a raczej tylko do niego okazją, gdyż obnaża słabości stosunków międzyludzkich. Dlatego obecnie mamy do czynienia ze swego rodzaju testem dla rodziny, którą budowaliśmy przez lata. Kryzys może być też doskonałym spoiwem, które scementuje rodzinę, bo przecież uczymy się wstawać, upadając.

Więc jak dać sobie radę z kryzysem?
Przede wszystkim działać rozsądnie. Mechanizm reagowania na taki problem jest dość typowy. Na początku niedowierzanie. Myślimy sobie: ależ to mnie i mojej rodziny nie dotyczy. Potem, gdy dociera do nas powaga sytuacji, zaczyna się etap złości. Obarczamy winą za nasze problemy wszystkich naokoło: państwo, bank, który nas oszukał czy też rozrzutnego małżonka. Potem zaczynamy godzić się z rzeczywistością i zastanawiać: co dalej? Gdy przejdziemy tę drogę, przychodzi czas na działanie.

A co jest na tej drodze najgorsze?
Zawsze skrajności. Chowanie głowy w piasek i mimo sygnałów, że jest trudno, udawanie, że nic się nie zmieniło, np. zaciąganie kolejnych kredytów. Fatalnym rozwiązaniem jest także obwinianie wszystkich wokół, współmałżonka i dzieci. Szczególnie na dzieci w żadnym wypadku nie powinniśmy wyładowywać własnych lęków.

A jak rozmawiać o problemach z najmłodszymi członkami rodziny?
Wszystko zależy od ich wieku. Musimy jednak pamiętać: kryzys jest sprawą dorosłych. Dlatego nie zaburzajmy dziecku poczucia bezpieczeństwa. Zamiast mówić: nadeszły ciężkie czasy i nie stać nas na urlop zagranicą, powiedzmy: podjęliśmy z tatą decyzję, że jedziemy na Mazury. Większość dzieci nie będzie tego kwestionować. A jeśli spytają, dlaczego, wtedy najlepiej powiedzieć, że czasem w życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że trzeba z pewnych rzeczy zrezygnować, ale to tylko chwilowe i mama i tata dadzą sobie z tym radę.

Co piąty Polak przyznał się, że zaczyna rezygnować z większych zakupów. Czy takie oszczędzanie jest tak naprawdę rozsądne?
Często spotykam się z reakcją, że u kogoś doświadczającego silnego lęku związanego z kryzysem włącza się zasada: ”tanio-tanio-tanio”. Taka osoba zaczyna dzielić rzeczy na te drogie i niedrogie, a potem na tej podstawie, niekoniecznie adekwatnie do rzeczywistości, redukuje swoje wydatki. Są także przypadki, gdy ktoś ostentacyjnie z czegoś rezygnuje. W ten sposób otoczeniu daje sygnał: kryzys mnie nie dopadnie, a sobie daje poczucie pozornej kontroli nad rzeczywistością. Dlatego jeszcze raz podkreślam, przede wszystkim spokój i rozsądek.

*Anna Dzierżawska-Popiołek jest psychologiem i mediatorką rodzinną. Pracuje z rodzinami w kryzysie