Pierwszy Hercules przyleciał z USA z międzylądowaniem w bazie Reimstein. Załoga samolotu jest amerykańska, ale na pokładzie byli też polscy piloci. Pilot tuż przed wylądowaniem zrobił rundę nad trybuną honorową i zamachał skrzydłami.
Polska armia na duży transportowy samolot czeka już od lat. Pierwsze maszyny miały był zamówione jeszcze w latach 90-tych. Jednak ostatecznie umowę na ich dostarczenie udało się podpisać 29 maja 2008 r.
Hercules, który trafił w polskie ręce, to prawdziwy olbrzym. Do samolotu o długości prawie 30 m i rozpiętości skrzydeł ponad 40 m można załadować 20 ton ładunku. Na pokładzie zmieści się 92 żołnierzy lub 64 spadochroniarzy. Dodatkowo w ładowni znajdzie się miejsce dla trzech samochodów typu Hummer lub jednego transportera gąsienicowego M113. W skład załogi Herculesa wchodzi pięć osób - dwóch pilotów, technik, nawigator i pilot master. Główną zaletą nowego transportowca jest jego zasięg, maszyna może dolecieć do np. Afganistanu bez międzylądowania.
Obecnie w lataniu na Herculesach przeszkolone są już dwie polskie załogi. Na szkoleniu są jeszcze trzy; w sumie w polskim wojsku będzie służyć piętnastu takich lotników. Mimo że maszyna jest stara i ma ok. 40 lat to przeszła gruntowną modernizację, a o jej zaletach przekonani są eksperci.
"Ten samolot jest polskiej armii bardzo potrzebny. Hercules będzie latał jeszcze przez co najmniej 20 lat, bo jest to typowy koń roboczy służący do przerzucania sprzętu. Dodatkowo wojskowe maszyny transportowe mogą na siebie zarabiać, wożąc sprzęt dla armii sojuszników NATO. Do tej pory to Polska musiała płacić za komercyjny transport" - mówi nam Krzysztof Zalewski, ekspert z miesięcznika "Lotnictwo".
Przed kilkoma laty MON wybrało Herculesy, ponieważ polska armia potrzebowała dużego samolotu transportowego. Na wyposażeniu polskiego lotnictwa była bowiem tylko lekka Bryza i średnia CASA. Hercules jest jednak w stanie przewieźć dwa razy więcej ładunku niż hiszpańska maszyna.
Dostawa wszystkich pięciu maszyn ma się zakończyć do 2010 roku.