Jedynym zgrzytem imprezy były utarczki z ochroną przy wejściu. Organizatorzy nie poinformowali wcześniej, że wnoszenie jakichkolwiek napojów jest zabronione. Wchodzący musieli rzucać na stos przywiezione ze sobą butelki coli i wody mineralnej, ale rodzice niemowlaków ani myśleli pozbywać się butelek ze smoczkami, co na szczęście większość ochroniarzy zrozumiała.

Reklama

Dalej było już bezproblemowo. Fani motoryzacji fotografowali się przy zabytkowych samochodach, a niektórym udało się nawet wprosić na przejażdżkę weteranami II wojny światowej - półgąsienicową ciężarówką i lekką tankietką. Dzieciaki szalały wśród stoisk z zabawkami, na których wystawiano wszystko, cokolwiek miało wspólnego z lotnictwem. Miłośnicy sztuki mogli wybierać akwarelowe obrazy na płótnach przedstawiające walki powietrzne z ostatniej wojny. Amatorzy grilla i bigosu chwalili menu polowych barów, zaś najmłodsi smakosze ustawiali się w kolejkach po watę cukrową.

Przy barierkach odgradzających publiczność od pasa startowego trwała walka o najlepsze miejsca. Ku skrzydlatym maszynom celowały tysiące aparatów. Wśród fotografujących przodowali oczywiście spotterzy, czyli fascynaci i kolekcjonerzy zdjęć statków powietrznych, uzbrojeni w obiektywy o rozmiarach działek przeciwlotniczych.

Mieli co fotografować. Pilot szturmowego śmigłowca Cobra pokazał, na co stać w powietrzu tę piękną i groźną maszynę. Piloci "powietrznej ciężarówki" M-28 Bryza udowodnili, że samolotem transportowym można wystartować i wylądować na skrawku pasa startowego o rozmiarach szkolnego boiska. Nad Góraszką pojawił się współczesny myśliwy - ponaddźwiękowy MIG-29 z jednostki w Miński Mazowieckim. Grupa akrobatyczna "Żelazny" malowała smugami dymu na niebie koła i serce przebite strzałą. Mistrz pilotażu z Litwy Jurgis Kairys w najlepszej na świecie maszynie akrobatycznej SU-31 udowodnił, że samolot niewiele ustępuje zwrotnością śmigłowcom. Dosłownie zatrzymywał swój płatowiec w powietrzu, latał skosem i bokiem, łamiąc elementarne prawa grawitacji. Piękny popis dał też kpt. Robert Kowalik, ośmiokrotny mistrz Polski w lataniu wyczynowym. Publiczność mogła słyszeć przez głośniki jego głos, wyjaśniający jakie figury właśnie robi i jak zachowa się za chwilę samolot. Pilot opowiadał o mrożących krew w żyłach ewolucjach tak spokojnym tonem, jakby mówił: "a teraz, proszę państwa, zaparkuję samochód na pustym placu przed supermarketem".

Reklama

Nie obyło się bez międzypokoleniowych konfliktów. Nie należały do rzadkości sceny, gdy obwieszony aparatami tata patrzył tęsknie w kierunku startujących samolotów, podczas gdy jego kilkuletnie dzieci ciągnęły go za nogawki spodni w kierunku wesołego miasteczka. Kto przegrał z własnymi dziećmi musi czekać rok, na jubileuszowy, piętnasty piknik lotniczy.