Na ul. Wolińskiej, gdzie stoją ruiny spalonego budynku, wznowiono już ruch. Po przeciwnej stronie drogi maluchy bawią się w piaskownicy. Przed płotem dorośli zapalają znicze. Ktoś rozwiesił transparent. Wielki czerwony napis: "Współczujemy". "To grobowiec. Wszystko powinno być zrównane z ziemią na pamiątkę tych, którzy zginęli w płomieniach" - mówi o pogorzelisku mieszkający niedaleko około 50-letni Zbigniew. Widział płonący hotel. "Jeszcze słyszę krzyk ludzi" - mówi mężczyzna. Spuszcza głowę. Łzy cisną się mu do oczu.
>>> Pogorzelcy mieszkali w ruinie z azbestu
Na pogorzelisku pracuje ekipa ekspertów, czterech strażaków w błyszczących w słońcu hełmach brodzi w popiele. Sprzed budynku zniknęły meble, które udało się uratować ludziom mieszkającym na parterze. Ta część hotelu była murowana. Przetrwała starcie z ogniem. Pierwsze i drugie piętro wybudowane z płyty paździerzowej, styropianu i blachy stało się grobowcem dla wielu. Ktoś postawił przed ruiną wieszak na ubrania. Na nim biała bluza powiewająca na wietrze.
>>> Hotel płonął jak pochodnia. Zginęły dzieci
Z tłumu przed ogrodzeniem każdy znał kogoś, kto ucierpiał w pożarze. Wielu straciło sąsiadów, przyjaciół. "Znamy mamę jednej z kobiet, która tu mieszkała. Wiemy, że udało im się uciec z płomieni. Cudem ocaleli z trójką dzieci" - mówi Teresa Zautys z pobliskiego Stuchowa. Razem z mężem zapaliła przy płocie znicze.
Cudem ocaleni to 27-letnia Emilia Staniszewska i trójka jej dzieci. Uratował ich mały daszek pod oknem. Kobieta schroniła się na nim przed ogniem razem z córkami i synem. Na ziemię ściągnęli ją strażacy. Nie spała całą noc. Wciąż wspomina sąsiadów skaczących z okien, wyrzucających dzieci owinięte w kołdry. Szybkimi, urywanymi zdaniami relacjonuje piekło nocnych wydarzeń. "Wszystko pali się wielkim słupem ognia. Wybiegłam na korytarz. Krzyczę: ludzie, uciekajcie! Pali się! Ratujcie się! Złapałam za klamkę, ale była już tak gorąca, że poparzyłam dłoń. W końcu przez okno wydostajemy się. Na ziemi ktoś leży. Ma czarną twarz. To Łukasz, syn sąsiadki. Mój Boże, ona się nie uratowała. Wpadła podobno budzić sąsiada, potem ratować sąsiadkę, która stała już w ogniu. Narzuciła na nią koc. A potem ogień na nią poszedł. Tamci, których ostrzegła, skoczyli z drugiego piętra, żyją" - kobieta zanosi się płaczem.
>>> Jedynym ratunkiem był skok z okna
Emilia i jej dzieci mieszkają u teściowej. Nie mają nic, ale żyją. "Będę walczyć. Będę mówić, jak tu było" - zapowiada kobieta. Przez wiele miesięcy pukała do urzędniczych drzwi. "Chodziłam, mówiłam, że dom jest złym stanie, że azbest w ścianach. Śmiali mi się w oczy. Pies z kulawą nogą nie chciał zainteresować się nami. Wprowadzili nas do domu, w którym byli też ludzie z eksmisji. Dwa razy zaprószali ogień. Moja sąsiadka Teresa latami czekała na normalne mieszkanie. Teraz nie żyje" - wyrzuca z żalem Emilia.
We wtorek przed południem w Kamieniu spotkał się sztab kryzysowy. Ludzie, którzy stracili dorobek życia, otrzymają zapomogę - po 10 tys. zł. Pogorzelcy, którzy w tej chwili przebywają w jednym z kamieńskich hoteli, mają zostać przeprowadzeni do bardziej komfortowych kwater. Pomoc zaoferowały samorządy z całego województwa. "Gdy tylko poszła w świat wieść o tragedii, ludzie zaczęli masowo zgłaszać się do nas z darami" - mówi Marzena Krakowska-Duda z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Kamieniu.