Właśnie na takie zachowanie klientów liczy należąca do niemieckiego Volkswagena firma Bentley Motors. Jej salon zostanie otwarty między marcem a czerwcem przyszłego roku w luksusowym apartamentowcu na warszawskim Powiślu. "Salon będzie wykończony z dbałością o najmniejszy szczegół. Materiały, które wykorzystamy, będą z najwyższej półki. Poczynając od marmurów, na drewnie kończąc" - mówi Dariusz Wysocki, dyrektor Bentleya na Polskę.

Reklama

Choć samochody tej marki warte są majątek - najtańszy model kosztuje ponad milion złotych - producent liczy, że zrobi doskonały interes. "Obecnie sprzedajemy w Polsce jeden egzemplarz miesięcznie, ale przewidujemy, że po otwarciu salonu liczba ta będzie znacznie większa" - zapowiada Wysocki.

Koncern twierdzi, że inwestycja na pewno się zwróci. "Nasza marka jest synonimem luksusu. Bentley to samochód, który swojemu właścicielowi przysparza prestiżu, a prestiż w interesach, szczególnie w czasach kryzysu, jest rzeczą niezbędną" - twierdzi Wysocki.

Rzeczywiście - bentley jest świetną, łatwo rozpoznawalną wizytówką. Potwierdza to Robert Zereda, jeden ze 180 właścicieli aut tej marki, które jeżdżą po polskich drogach. Wartego ponad półtora miliona złotych srebrnego bentleya GT speed kupił niespełna rok temu. 650-konna maszyna do setki przyspiesza w niespełna pięć sekund. "Dodaje prestiżu. Każdy, kto go kupuje, od razu przestaje być osobą anonimową" - mówi Zereda.

Reklama

"W czasie kryzysu doskonale sprawdza się powiedzenie: zastaw się, a postaw się" - twierdzi Robert Gwiazdowski, ekonomista z Centrum A. Smitha. "W trudnych czasach interesy robi się tylko z pewnymi partnerami, którzy potrafią sobie doskonale radzić. Dlatego takie samochody mogą nabywać teraz ludzie, którzy w czasach prosperity nigdy by tego nie zrobili, bo zwyczajnie szkoda byłoby im na to pieniędzy. Ale teraz to już nie tylko droga zabawka, ale inwestycja, która może się okazać doskonałą zagrywką taktyczną. Podobnie ma się sprawa z kupowaniem innych luksusowych rzeczy" - dodaje ekonomista.

Jak sprawdziliśmy, ich producenci i sprzedawcy rzeczywiście dostrzegają takie zjawisko. Choć w kryzysie liczba ich klientów spadła, to ci, którzy u nich kupują, sięgają po produkty z najwyższej półki. "Większość moich klientek zamawia obecnie najdroższe kreacje. Główne zalecenie, jakie słyszę, to <ma wyglądać drogo>" - mówi projektantka mody Ewa Minge. "Dla mnie to zupełnie zrozumiałe. Projektuję ubrania już od 20 lat i zawsze w kryzysie najdroższe materiały cieszyły się największym wzięciem" - tłumaczy.

Podobnie jest u jubilerów. W salonie firmy Kruk w warszawskiej Galerii Mokotów już dawno droga biżuteria nie cieszyła się tak dużym powodzeniem. "Klienci mają obecnie dwa podstawowe wymagania. Złota musi być dużo, a kamienie jak największe. Tak żeby rzucało się w oczy" - mówi sprzedawca.

Psycholodzy i socjolodzy doskonale znają to zjawisko - określają je mianem "kryzysowych zakupów". "Każdy kryzys jest jak wojna. Jedni tracą majątki, inni je zyskują. Ci, którzy zyskują, chcą się pochwalić, że przez trudny okres przeszli obronną ręką" - mówi socjolog prof. Ireneusz Krzemiński.