Minister obrony Bogdan Klich nie wyklucza, że konsekwencje poniosą zwierzchnicy lotników. Jak na razie przesunął do rezerwy tylko pilota szturmowego Mi-24, który przeżył wypadek. "O tym, czy wobec niego zostaną wyciągnięte konsekwencje karne, zadecyduje specjalna komisja śledcza. Jednak już z zebranych dowodów wynika, że żołnierz załamał procedury i nie wykonał rozkazu" - mówi Bogdan Klich.

Reklama

Śmigłowiec Mi-24 z 49. Pułku Śmigłowców Bojowych z Pruszcza Gdańskiego rozbił się podczas nocnego lotu nad poligonem w Inowrocławiu. Podczas ataku na pozorowane cele był na tak małej wysokości, że po prostu wleciał w las. We wraku zginął strzelec pokładowy.

W katastrofie Bryzy Marynarki Wojennej w Babich Dołach koło Gdyni 31 marca zginęli wszyscy czterej lotnicy w tym instruktor i szkolony pilot. Ten ostatni - jak się okazało po wypadku - jeszcze w 2008 r. napisał do przełożonych list, w którym skarżył się na zbyt małą liczbę godzin, jakie spędza w powietrzu. Pisał, że za sterami "czuje się niepewnie".

"Pilot spędził w tym roku w powietrzu ponad 70 godzin, to sporo. Dlatego nie sądzę, że tu leży przyczyna" - mówił wczoraj minister. Jednocześnie przyznał, że w 2009 r. piloci będą w powietrzu o 28 proc. krócej niż w 2008 r. "To naprawdę nie jest przypadek, że doszło do tych dwóch wypadków" - mówi nam jeden z wojskowych pilotów. "Latamy za mało, do tego panuje totalne rozprzężenie. Piloci robią, co chcą, i mają gdzieś regulaminy" - dodaje.

Reklama

Minister zapowiada, że jeśli komisja śledcza wskaże na winę przełożonych lotników obu maszyn, poniosą oni konsekwencje.

p

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: Dwa wypadki, pięciu żołnierzy nie żyje, w obu sprawach komisja obciąża winą pilotów. Tak źle są wyszkoleni?
PILOT WOJSKOWY*: W obu przypadkach zdecydowało zbyt nonszalanckie podejście do wykonywanych zadań. Gdyby trzymali się planu ćwiczeń albo przynajmniej zdrowego rozsądku, do obu katastrof pewnie by nie doszło.

Reklama

Jednak pilot Bryzy skarżył się, że lata zbyt mało i brakuje mu wyszkolenia.
Brak doświadczenia za sterami nie był decydujący. Te 260 godzin, które wylatał do wypadku, wystarczało, by ten feralny lot wykonać bezpiecznie. Na tym poziomie wyszkolenia piloci doskonale znają procedury i powinni zdawać sobie sprawę z tego, do czego może doprowadzić ich złamanie.

Poza tym na pokładzie był instruktor, pilot bardzo doświadczony, który powinien reagować na błędy kursanta i wydawać odpowiednie komendy. To on jako dowódca był odpowiedzialny za bezpieczeństwo lotu, a ponieważ miał na pokładzie lotnika, którego szkolił, ta odpowiedzialność była podwójna.

Czyli błąd popełnił instruktor?
Powiem tak: błędy popełniła załoga, ale instruktor powinien pilnować, by lot przebiegał właściwie, i w razie potrzeby reagować. Powinien to zrobić już wtedy, gdy zamiast na wysokości 500 metrów lecieli 200 metrów niżej.

Dlaczego piloci Bryzy złamali procedury?
Zawiodła samokontrola, można też mówić o rutynie. Moim zdaniem zasadnicza przyczyna jest jedna - brak dyscypliny. Nie mówię o wojskowym drylu, tylko o szacunku dla procedur. Jego brak bierze się m.in. stąd, że kilka lat temu zniesiono obowiązek precyzyjnego rozliczania każdego lotu przez przełożonych. Gdyby tak było, piloci zdecydowanie lepiej kontrolowaliby swoje poczynania. Strach przed konsekwencjami służbowymi jest silniejszy niż przed największą nawet katastrofą.

Przepisy złamał też pilot śmigłowca.
Dokładnie tak samo jak w przypadku Bryzy. Nie tylko pana to bulwersuje. Zapewniam, że mnie też. Nawet gdyby rzeczywiście leciał w goglach noktowizyjnych, jak podejrzewa komisja, nie miałoby to znaczenia, gdyby leciał wyżej.

Skąd u pilotów ten brak dyscypliny? Ułańska fantazja?
Piloci nie czują oddechu przełożonego na karku. Wydawałoby się, że w armii XXI wieku można mieć więcej zaufania do podwładnych. Niestety nie.

*Nasz rozmówca jest doświadczonym dowódcą i pilotem wojskowym; latał na samolotach oraz śmigłowcach różnych typów, także w Marynarce Wojennej.