Choć flota powietrzna Wojsk Lądowych liczy aż 145 śmigłowców, to większość z nich jest przestarzała i nie nadaje się do współczesnych działań bojowych. Tylko 16 maszyn transportowych Mi-17 i szturmowych Mi-24 jest przystosowanych do walki w Afganistanie. Mają one mocne silniki, które pozwalają na loty w górach, pancerz chroniący przed ostrzałem oraz kabinę, której urządzenia nie są podświetlane - wróg nie widzi maszyny w nocy, a pilot radzi sobie w niej dzięki goglom noktowizyjnym.

Reklama

>>>Wojskowi piloci zabijają się sami

Sześć tak wyposażonych śmigłowców Mi-24 i cztery Mi-17 są teraz w Afganistanie. Muszą jednak wrócić do kraju na konieczne remonty. Na ich miejsce zostaną wysłane trzy Mi-24 i trzy Mi-17, na których dotąd w kraju piloci przygotowywali się do misji. Oznacza to, że kraju do szkoleń pozostanie tylko jedna maszyna: Mi-24, który właśnie zakończy remont. "Już teraz piloci czekają w kolejkach, by polatać na <Afgańczykach>. To będzie masakra, jeśli od jesieni zabraknie maszyn" - mówi DZIENNIKOWI jeden z wojskowych.

Śmigłowce to kluczowy oręż w walce z talibami. "Są niezbędne w rozpoznaniu, w zwalczaniu przeciwnika z powietrza, w zabezpieczaniu działań polskich oddziałów na ziemi. Przydają się także w logistyce, bo jeśli śmigłowiec na czas nie dowiezie wody, żywności czy amunicji, ludzie mogą zginąć" - mówi kontradmirał Zbigniew Smolarek, były pilot Marynarki Wojennej, który trenował loty bojowe z komandosami GROM-u.

Wielokrotnie w Afganistanie użycie śmigłowców decydowało o sukcesie. W sierpniu 2008 r. polski patrol najechał na minę koło Ghazni: Mi-17 już 10 minut później wylądował i zabrał ciężko rannego żołnierza do szpitala w Bagram.

W rozpoczętych ostatnio operacjach zaczepnych śmigłowce służą do desantu i osłony: 23 czerwca w akcji "Pazur Pantery" wojska brytyjskie użyły 12 maszyn do przerzucenia 350 żołnierzy do ataku na bastion talibów w Babadżi. Do takich lotów potrzebni są jednak odpowiednio wyszkoleni piloci.

"Na wojnie pilot działa sprawnie dzięki nawykom. Jeszcze w kraju musi więc doskonale poznać sprzęt: przyzwyczaić się do kabiny, w której urządzenia nie są oświetlone, przećwiczyć latanie, gdy pole widzenia ma ograniczone dodatkowymi pancerzami, które mają wyłapać odłamki rakiet przeciwlotniczych" - mówi DZIENNIKOWI jeden z pilotów. "Jeśli pilot nie będzie miał takich umiejętności, nie wolno go wysyłać do Afganistanu. Nie ma mowy, by lotnicy zapoznawali się z nowym sprzętem dopiero na misji. Ryzyko uczenia się tam jest przeogromne. Tam niemal każdy start i każde lądowanie odbywa się w warunkach ostrzału" - dodaje.

Problem byłby rozwiązany, gdyby MON kupił wcześniej nowoczesne śmigłowce. Nie udało to się jednak ani poprzednim ministrom: Radosławowi Sikorskiemu i Aleksandrowi Szczygle, ani obecnemu. Bogdan Klich miał tańszy plan B: chciał kupić kolejnych 15 używanych ale zmodernizowanych śmigłowców: 3 Mi-17 i 12 Mi-24. Jednak jak informuje MON "z powodu oszczędności ten program nie będzie realizowany".