Według naszych informacji zaczęła się również bitwa o polskiego czytelnika. Szefowie Merlina nie mogą się zdecydować, jaki model oferowania e-booków przyjąć, czy zaoferować własny czytnik, jak się dogadać z wydawcami itd. Natomiast już na jesieni ma wejść eClicto - polski czytnik oferowany przez Kolportera. Firma, która specjalizuje się w dystrybucji prasy, otworzy wtedy internetowy sklep z e-bookami, między innymi z literaturą piękną i podręcznikami, a nowości wydawnicze mają się tam pojawiać wcześniej niż na papierze. Dokładna liczba tytułów nie jest jeszcze znana. Już teraz wiadomo, że eClicto ma kosztować około tysiąca złotych (najnowszy Kindle 1400 złotych).

Reklama

Według Pawła Adama Piotrowicza, który w niemieckim wydawnictwie Herder popularyzuje elektroniczne książki, polski rynek, choć jeszcze raczkuje, ma większy potencjał od zachodnich. U nas jest mniej księgarni, szczególnie w mniejszych miejscowościach, a poczta działa wolno i nieprzewidywalnie. "Ale e-booki staną się naprawdę popularne, gdy dobry czytnik będziemy mogli kupić za 300 złotych, a w ofercie pojawią tytuły z list bestsellerów" - wyrokuje Roman Grygorcewicz ze sklepu eBook.pl.

Nie(tylko) o czytnik tu chodzi

Jeszcze niedawno e-bookami interesowała się garstka entuzjastów nowych technologii. Wszystko zmieniło się za sprawą czytników - za oceanem są one równie niezbędnym gadżetem co iPod. W samolocie do Nowego Jorku Amerykanów poznać można po tym, że gdy tylko pojawi się komunikat o możliwości włączenia urządzeń elektronicznych, jeden po drugim wyciągają swoje kindle’e ("kindle" po angielsku znaczy rozpalać, także głód wiedzy). To ważące tyle co książka urządzenia elektroniczne sprzedawane przez największą księgarnię internetową Amazon.com. Służą do czytania zamieszczanych w serwisie elektronicznych (trochę tańszych od papierowych) wersji tytułów, których w ofercie Amazona jest już ponad 300 tysięcy, a także gazet. Najnowsza wersja urządzenia mieści 3,5 tysiąca książek, czyli tyle co 70-metrowa półka. Ma też wbudowanego lektora, ale to funkcja raczej dla desperatów, bo brzmi on jak głos robota z "Gwiezdnych wojen". Do łączenia się z internetem Kindle używa WiFi lub wykorzystuje amerykańskie sieci komórkowe, ale nie trzeba płacić za połączenie. Producenci zapewniają, że strony elektronicznej książki imitują kolor papieru, ale w rzeczywistości są one po prostu szare, recenzent "New Yorkera" określił je jako "trupio siwe".

Reklama



Sceptyczny wobec popularnego urządzenia jest profesor Michael S. Hart, szef Projektu Gutenberg, który ma za zadanie zdigitalizowanie i udostępnienie w sieci całej światowej literatury i umieszczenie w sieci miliarda książek, tak by każdy mógł mieć w komputerze swoją własną bibliotekę. Przekonuje, że w tym całym zamieszaniu o czytniki e-książek, które właśnie są na ustach wszystkich, chodzi najmniej. - To tylko gadżety, w dodatku jednofunkcyjne. Jako takie są chwilową modą - nie ma wątpliwości. I udowadnia: - Ostatnio kupiłem netbooka z pełnym oprogramowaniem, kilkoma wejściami USB, wideoportem, WiFi i mnóstwem innych funkcji za 278 dolarów. Same czytniki długo nie utrzymają się na rynku. Bo w końcu dlaczego mam za tę samą lub wyższą cenę kupować coś, co może dużo, dużo mniej?

Harlequina czytać mniej wstyd

Reklama

Nie dla "trupio siwego" papieru, to pewne. Ale elegancki, modny i niewinnie wyglądający czytnik może mieć w porannej podróży metrem znaczenie strategiczne. Wystarczy z odpowiednio intelektualnym wyrazem twarzy zagłębić się w lekturę czegoś, co dla współpasażerów wygląda przynajmniej na traktat filozoficzny. Nikt nie domyśli się, że przeżywamy właśnie miłosne uniesienia razem z bohaterami jednego z popularnych chick litów, czyli babskich powieścideł, albo że wypieki zawdzięczamy próbie wyśledzenia, kto jest mordercą w czytanym właśnie e-kryminale. Trudno powiedzieć, czy szefowi Amazonu Jeffowi Bezosowi, gdy ogłaszał "nadejście kulturalnej rewolucji", chodziło właśnie o wzrost popularności literatury pociągowej, ale że on następuje, to pewne. Na liście kindle’owych bestsellerów mocno trzymają się wszelkiego rodzaju książki sensacyjne i romanse, a szefowie francuskiego oddziału Harlequina, którzy w e-bookach jako jedni z pierwszych odkryli dla siebie niszę, na widok prognoz zysków zacierają ręce.

"E-booki świetnie się sprawdzają w przypadku książek, które przeczytamy raz i nie zamierzamy do nich wracać. A te, które są nam szczególnie bliskie, wciąż będziemy chcieli mieć na półce" - nie ma wątpliwości Paweł Adam Piotrowicz. "Sporą wadą czytników jest powolne przewracanie stron" - dodaje i wspomina seminarium, w którym ostatnio brał udział. Wszystkie zadane lektury miał w formie elektronicznej. "Z czytaniem nie było problemów, ale potem wertowanie i szukanie konkretnych fragmentów w 800-stronicowej powieści Dostojewskiego przeradzało się w mały koszmar" - opowiada. Doktor Marek Adamiec z Uniwersytetu Gdańskiego, badacz e-booków i założyciel pierwszej Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej wskazuje również na niską jakość książek elektronicznych: "Powielanie informacji w bardzo szybkim czasie to czasem także powielanie błędów. Widać to w braku staranności w przygotowywaniu tekstów elektronicznych".



Prawnik zapłaci każde pieniądze

E-czytniki są dużą szansą dla dla prasy - zarówno popularnej, jak i specjalistycznej. Widać to chociażby po przerzucaniu się czasopism branżowych (na przykład medycznych) na wersje e-bookowe - dużo tańsze i szybciej uaktualniane od papierowych. Technologia ta umożliwia również czytelnikowi kupno tylko części, która go interesuje. "W Niemczech popularna jest gazeta konsumencka, która zajmuje się porównywaniem i ocenianiem różnych produktów. Zawiera średnio kilkanaście tekstów i kosztuje 5 euro. Ale ktoś, kto planuje kupno nowego telewizora i jest zainteresowany tylko jednym artykułem, może go kupić w sieci za 1 euro. W ten sposób zyskują obie strony" - mówi Piotrowicz. Za szybki dostęp do informacji czytelnik może czasem chcieć zapłacić o wiele więcej. "Gdy prawnik dzień przed rozprawą orientuje się, że niezbędny jest mu jakiś komentarz do ustawy, jest gotów wydać niemal każde pieniądze, żeby mieć go za moment w swoim komputerze" - tłumaczy.

Wydawcy przekonują jednak, że jednym z podstawowych atutów e-booków jest niska cena (a w wielu wypadkach darmowość). Amazon chwali się, że elektroniczne wersje z listy bestsellerów "New York Timesa" kosztują 10 dolarów, podczas gdy ich papierowe odpowiedniki nawet trzy razy więcej. Przemilcza jednak fakt, że e-książki nie można wydrukować, pożyczyć komuś ani sprzedać. I że księgarnia może w każdej chwili skasować e-book z Kindle’a. Tak stało się ostatnio, gdy z czytników klientów Amazona - który przypomniał sobie, że jednak nie załatwił kwestii praw autorskich - zniknęło kilka książek, jak na ironię między innymi "Rok 1984" Orwella (pieniądze klientom zwrócono, szef firmy się pokajał).

Przy drogich książkach specjalistycznych oszczędność może być nawet większa. Ale jeszcze bardziej pozorna. Autor recenzji Kindle’a w "New Yorkerze" analizuje różnice między papierową (656 dolarów) i elektroniczną (288 dolarów) wersją słynnego podręcznika "Imaging in Oncology" (Obrazowanie w onkologii). Oszczędność spora, ale pożytek żaden. "Tabele się rozjechały, nie wiadomo też, które części zdjęć pokazują na żółto organy zaatakowane przez nowotwór, a które - na papierze niebieskie - są zdrowe. Wszystkie bowiem są podobnie szare. Właściwie to w wersji e-bookowej nawet całe nowotwory zniknęły".



Piraci z internetu

Na drodze do pełnego upowszechnienia e-booków stoją także prawa autorskie. Swobodne darmowe korzystanie dotyczy dzieł, których autorzy zmarli ponad 70 lat temu, a w niektórych krajach nawet 100 lat temu. "To stanowczo zbyt długo. Razem z Project Gutenberg walczymy, by prawa majątkowe wygasały po 25 latach. Mam wrażenie, że ludzie jeszcze nie są gotowi na ten krok" - mówi DZIENNIKOWI John Guagliardo, szef największej na świecie e-biblioteki World Public Library (2,2 miliona tytułów). "Co ciekawe, do naszych zasobów sięgają najczęściej studenci i osoby starsze, które po przejściu na emeryturę szybko dokształcają się z nowych technologii".

Ale bez wątpienia są gotowi na piractwo. I piratują. Wystarczy trochę pogrzebać, by znaleźć w sieci skany lub przepisane ręcznie najnowsze książki. W ten sposób pozbawiają one ich autorów części honorariów. Są jednak twórcy, którzy książkowym piratom sprzyjają. W ubiegłym roku na targach we Frankfurcie Paulo Coelho przekonywał innych pisarzy, że kopiowanie przez internautów ich książek może spowodować wzrost popularności, który przełoży się na większą sprzedaż. Coelho wie, co mówi, bo sławę w Rosji zdobył dzięki przekazywanej przez czytelników z komputera na komputer nielegalnej wersji "Alchemika". Teraz udostępnia swoje utwory za darmo w internecie.

Podobne doświadczenia, tyle że z perspektywy wydawcy, ma także Piotrowicz. Od ubiegłego roku jego wydawnictwo udostępnia powieści historyczne w formie darmowych e-booków, a ich sprzedaż w tradycyjnej formie nie tylko nie spadła, ale lekko wzrosła. "Ludzie mają potrzebę posiadania prawdziwej książki i ta potrzeba tak szybko nie zniknie" - przekonuje. "Zmieni się pewnie sposób wydawania. Każda nowość ukaże się w postaci e-booka, będzie miała swój miniportal internetowy, gry na komórkę, quizy na Facebooka i kilka innych gadżetów, wśród których znajdziemy również książkę papierową" - przewiduje. Ale według wynalazcy e-booka, profesora Harta, papier dla następnych pokoleń nie będzie już tak oczywisty. I przytacza jeden ze swoich ulubionych cytatów: "Nowe teorie naukowe triumfują nie dlatego, że dawni oponenci się do nich przekonali, ale raczej dlatego, że zmarli, a nowe pokolenie wyrosło w przekonaniu, że są one czymś oczywistym". Dokładnie tak samo jest z książkami elektronicznymi.

A Roman Grygorcewicz z eBook.pl wzdycha pół żartem, pół serio: "To dziwne, że papier utrzymał się tak długo. Zdecydowanie za długo".